Elektroniczne bransoletki na rękach skazańców i tak pojawią się najwcześniej dopiero za półtora roku. Ale według resortu sprawiedliwości, stałoby się to jeszcze później, gdyby system miała wdrażać służba więzienna. Łatwiej jest bowiem ogłosić na taką usługę przetarg i wybrać odpowiednią firmę.

Reklama

"Nie mamy funkcjonariuszy, samochodów, infrastruktury. Musielibyśmy to wszystko zrobić, kupić i zatrudnić ludzi" - powiedział RMF wiceminister sprawiedliwości, Łukasz Rędziniak. W Europie jedynie Szwedzi wybrali model, w którym to służby państwowe monitorują skazanych.

Nie wiadomo, ile firma, która wygra przetarg, zarobi na takim elektronicznym pilnowaniu. Ale mimo że "biznes" z bransoletkami może trwać tylko przez pięć lat (tak mówi dziś ustawa), to resort chwali się, że już ma pierwsze oferty firm ochroniarskich.

System elektronicznego dozoru ma rozwiązać problem przepełnionych polskich więzień. Osoba skazana na mniej niż pół roku więzienia będzie mogła odsiadywać wyrok we własnym domu z założoną elektroniczną bransoletką.

Tacy "domowi" więźniowie mieliby prawo do wyjścia na zewnątrz jedynie na 12 godzin. Gdyby łamali zasady, trafią za kraty do normalnego więzienia.

Reklama