"To była specjalnie przygotowana gra" - mówiła Gronkiewicz-Waltz w radiu TOK FM. Według notatki, do której dotarło radio, 21 grudnia Lichański - pytany przez jej urzędnika Marcina Bębenka - miał przyznać, że oświadczenia trzeba składać do pierwszego dnia nowego roku. Ale "żeby było bezpieczniej, jak on to ujął, oświadczenia powinny być złożone pomiędzy Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem" - twierdzi Gronkiewicz-Waltz.

Według pani prezydent, Lichański nie powiedział, że 22 grudnia - czyli nazajutrz po rozmowie obu panów - mija termin złożenia oświadczenia jej męża. A Gronkiewcz-Waltz - jak twierdzi wojewoda mazowiecki - złożyła oświadczenie męża dwa dni po tym terminie.

Wojewoda mazowiecki Wojciech Dąbrowski (PiS) jednak odbija piłeczkę. Jego zdaniem, Gronkiewicz-Waltz "szuka tematów zastępczych". "Wojewodowie nie są zobowiązani do informowania prezydentów o upływających terminach. W myśl tej logiki musiałbym informować Hannę Gronkiewicz-Waltz o upływającym terminie złożenia PIT" - powiedział. "Tłumacząc, dlaczego spóźniła się z oświadczeniem, działa w myśl zasady <tonący brzytwy się chwyta> i próbuje odsunąć od siebie odpowiedzialność za to opóźnienie. To szukanie dziury w całym" - twierdzi Dąbrowski.

Co chce ratować Gronkiewicz-Waltz? Stanowisko prezydenta Warszawy. Bo składając oświadczenie po terminie, prawdopodobnie złamała prawo. To wyjaśniają teraz prawnicy. Jeśli jednak stanowisko straci, najpewniej trzeba będzie od nowa przeprowadzać wybory samorządowe. Zresztą nie tylko w stolicy. Podobnie jak Gronkiewicz-Waltz, oświadczenia złożyło po terminie 6 proc. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.