I to właśnie niska frekwencja sprawia, że lokalne referenda w Polsce zazwyczaj są nieważne. Rzadko w Polsce bowiem w plebiscytach bierze udział co najmniej 30 proc. uprawnionych do głosowania.
Ale politycy mieli nadzieję, że na Podlasiu będzie inaczej. Bo przy okazji referendum odbywały się wybory samorządowe do sejmiku. I jak ktoś poszedł głosować, to najpewniej przy okazji wyboru samorządowca mógł wypowiedzieć się w sprawie Rospudy. Tym bardziej, że o obwodnicy było bardzo głośno, a do tego wydawało się, że to jedna z najważniejszych spraw dla tego regionu. Okazało się jednak, że nie aż tak ważna. Według wstęnych danych w referendum głosowało zaledwie 21,56 proc. obywateli. Co oznacza, że nie jest ono ważne.
Wynik plebiscytu i tak nie byłby wiążący. Mógł jednak być dla rządu mocnym argumentem w sporze z ekologami i Komisją Europejską (KE), która od grudnia sprzeciwia się budowie trasy przez dolinę Rospudy, chronioną unijnym programem Natura 2000. W marcu KE poskarżyła się na nasz kraj do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Chciała też natychmiastowego wstrzymania prac, ale one i tak się nie toczą, bo trwa okres lęgowy ptaków.
Premier Jarosław Kaczyński namawiał wielokrotnie mieszkańców Podlasia do poparcia planów budowy drogi przez dolinę Rospudy. Mówił nawet, że taki wynik będzie zwycięstwem tych, którzy chcą szybkiego rozwoju Polski.