Za swoją pochopną opinię - jak sam dziś przyznaje - Żakowski może słono zapłacić. PAP domaga się od niego wpłaty 100 tys. na cel dobroczynny i kosztownych przeprosin w kilku mediach.

"To skandaliczne" - oburza się Żakowski. Twierdzi, że Skwieciński używa pozwu nie w ochronie dobrego imienia agencji, ale w celu zniszczenia go za to, że pozwala sobie krytykować media publiczne.

Początek tego sporu sięga wrześniowego dnia ubiegłego roku, gdy TVN wyemitowała słynne tzw. taśmy prawdy Beger. Wkrótce potem Żakowski, prowadząc audycję w radiu TOK FM, zarzucił PAP, że jej relacja z tego wydarzenia była celowo opóźniana jako niewygodna dla władzy. Żakowski twierdził, że relacja agencji na ten temat ukazała się z trzygodzinnym opóźnieniem.

Skwieciński natychmiast dowiódł, że depesza pojawiła się w serwisie po godzinie i kilkunastu minutach od zakończenia programu w TVN. A odstęp ten - według niego - wynikł z problemów technicznych i ostrożności, z jaką agencja publiczna musi podchodzić do relacjonowania informacji tej rangi.

Żakowski po tych wyjaśnieniach przyznał się do błędu i przeprosił. Ale Skwiecińskiemu to nie wystarcza. "Nam nie chodzi o to, czy depesza była spóźniona, czy nie. Gdyby Jacek Żakowski w fachowym miesięczniku skrytykował agencję za powolność, to można podjąć z nim dyskusję. Ale on to usytuował w konkretnym kontekście świadomego, politycznego działania agencji. I się z tego nie wycofał" - tłumaczy Skwieciński. I podkreśla: "Agencja sprzedaje swoje usługi innym mediom i waga oskarżenia o celowe zakłócenie przepływu informacji jest ogromna". "Tu chodzi o zaufanie wszystkich klientów, mediów różnych opcji" - dodaje.

Prezes PAP odpiera jednocześnie zarzut, że jako dziennikarz wykorzystuje sądy do rozstrzygania sporów medialnych, i zapewnia, że jeśli chodziłoby o opinię pod jego adresem, do sądu by nie poszedł. "Naszego przypadku nie należy porównywać z takimi procesami jak np. Michnik kontra Krasowski, gdzie poszło o tezy publicystyczne. W przypadku takiego sporu społeczeństwo więcej zyskuje, kiedy dziennikarze polemizują ze sobą na papierze, a nie w sądach. Efektem procesów byłoby osłabienie wolnego słowa" - uważa Skwieciński. Z kolei Żakowski odwrotnie: broni prawa Michnika do procesowania się, a pozwanie go przez Skwiecińskiego uznaje za próbę ograniczania wolności słowa.

Żakowskiego broni Dorota Gawryluk, szefowa związanej z Polsatem TV Biznes. Jej zdaniem publiczne przeprosiny ze strony Żakowskiego powinny zakończyć spór. "Przyznał się do błędu, chwała mu za to" - mówi. I podkreśla, że to nie sądy są miejscem roztrzygania konfliktów między dziennikarzami. "Bardzo często procesy w naszym środowisku podyktowane są osobistymi ambicjami albo animozjami" - ocenia. "Instytucje publiczne nie rozwiążą za nas problemów naszego środowiska" - podkreśla.











Reklama