Jarosław Gowin powiedział tam, że w Małopolsce w przeddzień zamknięcia list wyborczych wpisano do Platformy kilkaset osób. Taką sytuację polityk PO nazwał nocą cudów.
Reklama
Były minister sprawiedliwości w oświadczeniu tłumaczy, że odnosił się, nie do wyników wyborów, które uważa za w pełni wiarygodne lecz do stosunkowo niskiej frekwencji. Jedną z jej przyczyn - według Gowina - jest niewielka identyfikacja z partią części jej członków, zwłaszcza tych, którzy zapisywali się do partii w ostatniej chwili przed zamknięciem list uprawniających do udziału w wyborach wewnątrzpartyjnych. Polityk zaznaczył, że jest to praktyka pompowania kół, która choć jest zgodna z prawem, to narusza zasady etyczne.
Komentarze (10)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarsze:Gowin to nieprzeciętnie ambitny i bardzo słabo wykształcony, słabo przygotowany intelektualnie polityk, który ma groźny zapał reformatorski. Wydaje mi się, że jest to jeszcze gorszy chwast polityczny niż Jan Rokita czy Zyta Gilowska, którzy symbolizują najgorszy okres PO. Bardzo boję się sytuacji, w której mógłby zostać w Platformie."
Najtłustsza do niedawna ryba w polskim politycznym stawie bezradnie trzepie ogonem i -- pływając już na boku -- rozpaczliwie chwyta powietrze, by za chwilę nieuchronnie obrócić się brzuchem do góry.
Czy Tusk ma do powiedzenia coś więcej niż były postkomunistyczny premier Węgier? --
„Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem. Nic nie robiliśmy w ciągu sześciu lat. Nic. Nie możecie mi podać ani jednego poważnego środka rządowego, z którego moglibyśmy być dumni, poza tym, że na końcu odzyskaliśmy władzę z gó**a. Nic. Kiedy trzeba będzie rozliczyć się z krajem i powiedzą, co robiliśmy w ciągu sześciu lat, to co powiemy? Nie ma wielu opcji. Nie ma, dlatego, że spieprzyliśmy. Nie tylko trochę, ale bardzo.”
W chwili, gdy rząd przyznaje się do katastrofy finansów, warto przywołać Solidarnościowy postulat nr 6 podczas wielkiego strajku w roku 1980:
„Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: 1. podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej, 2. umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform”.
Czy jednak w PO jest grupa mogąca zainicjować „nowy początek”, który umożliwiłby skuteczną obronę układu postkomunistycznego?
Po upadku nadziei na wsparcie łączonych z Palikotem, po uwiądzie projektu Europa Plus, po załamaniu się walki z Kościołem (akcja „odciąć biskupów od wiernych” jest jawną kontynuacją programu osobiście polecanego przez Stalina jego polskim agentom), garnizon „Europejczyków” panujących nad „watahami moherowych tubylców” ma przed sobą tylko jedną drogę – przechwycenie części haseł patriotycznej opozycji i utworzenia rządu „jedności narodowej” obsadzonego przez pożytecznych idiotów, czyli „drugi szereg” Platformy.
Ośrodkiem inicjatywnym musi być prezydent Bronisław Komorowski. Media układu postkomunistycznego już od pewnego czasu kreują go na zdystansowanego wobec bieżących sporów partyjnych, „ojca narodu”. Wierny człowiek WSI, jest głównym obecnie miejscem oparcia dla lobby prorosyjskiego.
W tym miejscu trzeba wyjaśnić pewne poważne nieporozumienie, co do afiliacji Donalda Tuska. Jako beneficjent esbeckiego planu tworzenia w upadającym PRL nowych partii politycznych mogących stać się narzędziem układu postkomunistycznego, Tusk stał się automatycznie udziałowcem opcji sowieckiej, a następnie rosyjskiej, jednak jego preferencje są związane nie z Rosją, a z Niemcami.
Z kim Tusk ma obawiać się przegranej na ubitej ziemi? Z Jarosławem Gowinem, którego cała moc pochodzi z nabycia go niegdyś przez PO jako potrzebny do makijażu produkt katoliko-podobny? Kim są pretorianie, którzy wprawnymi rękami mieliby zadusić cezara zanim swą indolencją doprowadzi stojący za PO układ postkomunistyczny do kompletnej ruiny?
Przypominając Kornatowskiego, Rokita zaproponował Platformie odzyskanie wizerunku bojowników antykomunistycznych z jednoczesnym przypomnieniem własnych zasług w obnażaniu meandrów polityki personalnej PiS. Geremkoidalny cynik Rokita to widać najmocniejszy argument Komorowskiego. Ale czy platformerska „frakcja WSI” już ostatecznie pokonała „frakcję SB”? Za zdecydowaną odpowiedź negatywną można uznać wściekłość, z jaką na widok duetu Gowin-Rokita zareagowała Janina Paradowska.
To nie przypadek, że wraz z III RP kończy swoją niegodną posługę ta część byłych działaczy Solidarności, która najęła się do roli listka figowego tego układu. Wzięcie się za łby przez platformerskie gangi jest końcem politycznej egzystencji Lecha Wałęsy. W tym teatrze „Człowieka z nadziei” postkomunistów na dalszą ochronę przed odpowiedzialnością za zdrady, zbrodnie i złodziejstwa nie ma już dla siebie żadnej roli.
Upadek układu postkomunistycznego w Polsce groziłby ziszczeniem się procesu zainicjowanego w 1980 r. przez Solidarność i jej „Posłanie do narodów Europy Wschodniej” z 1981 r. Wtedy ratunkiem dla PRL i gwarancją spokoju w całym bloku było wprowadzenie stanu wojennego. Dzisiaj też możemy być pewni, że nasi „przyjaciele” ze Wschodu i Zachodu powtórzą hasło Breżniewa: „nie zostawimy Polski w potrzebie i nie pozwolimy jej skrzywdzić" i Schmidta: „jest najwyższy czas, aby w Polsce zaczęto zaprowadzać porządek”. Teraz też nikt nie będzie czekał z założonymi rękami, aż Polacy, odsuwając od władzy Platformę, wypowiedzą okrągłostołowy „kontrakt” będący zgodą na bycie rosyjsko-niemieckim kondominium.
Ale niech Tusk najpierw wyniszczy polską gospodarkę do stanu, z którego ewentualny nowy PiSowski rząd nie będzie mógł wybrnąć. Niech zdeformuje polskie życie publiczne do tego stopnia, aż zbydlęcenie palikotoidalne zdominuje całość życia politycznego i uniemożliwi odbudowę ducha wspólnoty. A potem niech ukryje się na moskiewskim lotnisku w oczekiwaniu na azyl pod Machu Picchu, skąd będzie słał oskarżenia wobec nowych władz o antydemokratyczność, antyeuropejskość, neonazizm, populizm, ksenofobię, germanofobię i antysemityzm prowadzący do zrzucania z siebie przez Polaków odpowiedzialności za holokaust.
Przejęcie władzy przez środowiska patriotyczne w Polsce miałoby skutki wykraczające poza jej granice i mogące ogarnąć całą posowiecką Europę Wschodnią. Rozpad postkomunizmu, zainicjowanego w 1989 r. jako narzędzie neokolonializmu najpierw w Polsce i na Węgrzech, zaraziłby natychmiast Rumunię i Czechy, a potem już pożar nieuchronnie przenosiłby się dalej, zapalając nawet takie race jak Mołdowa, a więc zagrażając procesowi wchłaniania Ukrainy przez Rosję. A przecież całe południe Europy od Grecji przez Włochy i Hiszpanię to jedna beczka politycznego prochu…
Wobec biernej postawy większości Polaków w stosunku do układu postkomunistycznego, i wobec ogromnej skali ogarniającego Polskę wielostronnego kryzysu, najbardziej prawdopodobne wydaje się powtórzenie scenariusza z 1980 r. Najpierw rzekome porozumienie z „nową Solidarnością”, czyli uznanie wyniku wyborów dających władzę Prawu i Sprawiedliwości. Zaraz potem doprowadzenie do załamania rynku i wzniecenie „marszów głodowych”. Wobec kompromitowania się „pisowskiego faszyzmu” uruchomienie międzynarodowej izolacji Polski. W końcu tryumfalne przywrócenie władzy układu postkomunistycznego pod nowym wcieleniem Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego.