Dziś sąd skonfrontował zeznania oskarżonego z zeznaniami redaktora naczelnego "Super Expressu". Sławomir Jastrzębowski twierdzi, że w 2012 roku Nowak zadzwonił do niego informując, że zapomniał wpisać zegarka do oświadczenia i że zależy mu, aby ta sprawa nie została opublikowana.
Nowak potwierdził, że telefon był, ale jego zdaniem intencja tej rozmowy była inna niż sugeruje naczelny tabloidu. - Dzwoniłem, bo chciałem się dowiedzieć o co chodzi. To była odpowiedź na maile dziennikarza Sylwestra Ruszkiewicza - mówił.
- Byłem poirytowany, dzieje się tyle ważnych rzeczy, a gazeta czepia się mojego wizerunku. Dlatego rozmawiałem z Jastrzębowskim - dodał oskarżony, na co zareagował świadek: było tak jak ja powiedziałem, a nie tak jak mówi oskarżony. Minister nie był poirytowany, tylko konkretny i rzeczowy. Chciał załatwić sprawę. Jego ton głosu był, proszę wybaczyć, proszący.
- Świadek mówi nieprawdę. Trudno sądzić, żeby po tak długim czasie pamiętał jaki miałem tembr głosu i intencję - przekonywał Sławomir Nowak. I tak kilkanaście minut patrząc sobie w oczy obaj zaprzeczali temu, co usłyszeli w słuchawce.
Wcześniej sąd przesłuchał jeszcze dziennikarza Super Expressu. Sylwester Ruszkiewicz zeznał, że sprawą zegarka zainteresował się analizując zdjęcia ministra, a ponadto z racji swych obowiązków przegląda oświadczenia majątkowe polityków.
Przyznał, że przeglądał m.in. oświadczenie majątkowe szefa Agencji Wywiadu, który zegarek tej samej marki, co ministra Nowaka, wpisał. Dlatego zastanowiło go, dlaczego nie zrobił tego minister rządu. Odpowiedzi mailowej się jednak nie doczekał.
Sąd ogłosił przerwę do poniedziałku.