Po pierwsze, PiS musi teraz przeanalizować przyczyny sukcesu swojego kandydata. Najpierw w umiejętny sposób zbudowano markę „Andrzej Duda”. Później zagwarantowano kandydatowi głosy żelaznego elektoratu partii. W kluczowej, ostatniej fazie kampanii Duda był przedstawiany jako kandydat zmiany. To znaczy, że sztabowcy PiS wyciągnęli wnioski z lekcji, jakiej udzielił wszystkim sukces Pawła Kukiza. Na tym tle Bronisław Komorowski, który przedstawiał się wcześniej jako obrońca dotychczasowych osiągnięć, nie mógł podbić serca tych wyborców, którzy oczekiwali nowego otwarcia.
Przede wszystkim jednak Duda został mądrze zdystansowany od swojej partii. W kampanii nie było śladu po politykach takich jak Krystyna Pawłowicz i Antoni Macierewicz. – Duda nie tylko pokazał w trakcie kampanii olbrzymie zaangażowanie, ale przede wszystkim nowoczesną, sympatyczną twarz Prawa i Sprawiedliwości, która mogła być atrakcyjna nawet dla osób, które obawiały się tej wersji ugrupowania z lat 2005–2007 – mówi Olgierd Annusewicz z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Jeśli Prawo i Sprawiedliwość będzie szło do wyborów z twarzami Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, to mają szansę zwyciężyć w tych wyborach. Jeśli zaś wrócą Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, będzie to trudniejsze – dodaje Anna Materska-Sosnowska z tej samej uczelni.
Reklama
Wielkie wyzwanie stoi przed Platformą. Odbiór ugrupowania jako gnuśnej partii władzy zaszkodził Bronisławowi Komorowskiemu najbardziej. Trudno będzie politykom PO spróbować to zmienić, tym bardziej że radykalne wolty w stylu niespodziewanego poparcia dla jednomandatowych okręgów wyborczych nie zostaną odebrane jako autentyczne. Jeśli jednak Platformie uda się obronić dotychczasowy stan posiadania, może po jesiennych wyborach próbować utrzymać się przy władzy przy wsparciu jednego albo dwóch koalicjantów.
Z kim Platforma będzie mogła rozmawiać, zależy w pewnym stopniu od kondycji lewicy, która obecnie jest słaba. Lewicowi kandydaci uzyskali w pierwszej turze wyborów prezydenckich łącznie mniej głosów, niż wynosił wynik Sojuszu Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych w 2011 r. – Problem lewicy polega na tym, że w tej chwili nie ma ona żadnej oferty dla swojego wyborcy. Oferta polityczna to oferta personalna, a na razie więcej się mówi o potrzebach zjednoczenia lewicy, niż się robi – mówi Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego.
Innym czynnikiem, który będzie miał wpływ na kształt parlamentu wyłonionego po jesiennych wyborach, będzie atrakcyjność nowych inicjatyw, które pojawiają się na scenie politycznej. Wiadomo już, że z jakąś inicjatywą wystartować chce Paweł Kukiz. Do gry weszło również zakładane przez ekonomistę Ryszarda Petru wolnorynkowe ugrupowanie Nowoczesna.pl. Grupa lewicowych intelektualistów chce jednoczyć lewicę pod szyldem Wolność i Równość, z kolei na drugim biegunie mieści się inicjatywa Razem.
– Nie daję im dużych szans. Leszek Balcerowicz doświadczenie z polityką już ma, ale pozostaje pytanie, kto będzie jeździł po regionach i partię robił – komentuje Biskup. – Widzę jeszcze inny problem z Nowoczesną.pl: nie wystarczy tylko mieć program polityczny, trzeba jeszcze mieć charyzmę. Być może Ryszard Petru jest dobrym ekonomistą, ale na razie nie dał się poznać jako człowiek, który porywa tłumy. Być może to potrafi, ale w takim razie już powinien to robić – dodaje Materska-Sosnowska. Brak struktur i logistyki to problemy, które staną przed każdym ugrupowaniem, dziś prezentującym potencjał. Tutaj znów pewną przewagę ma Paweł Kukiz. Bez partyjnego zaplecza wypracował wynik wyborczy na poziomie 20 proc. Nie przewidział tego żaden z polskich politologów.
Prawo i Sprawiedliwość na jesieni będzie miało do czynienia ze skomplikowaną układanką. Biskup podejrzewa, że jeśli ugrupowaniu Kukiza udałoby się dowieźć do jesiennych wyborów 10 proc. głosów, to stałoby się ono wtedy potencjalnym ugrupowaniem koalicyjnym dla PiS. Z drugiej strony Kukiz może wyborców PiS podebrać, zwłaszcza tych, którzy mogą rozczarować się pierwszymi miesiącami prezydenta Dudy.
W podobny sposób może nastąpić odpływ wyborców z Platformy Obywatelskiej, którzy uznają, że partia wyczerpała kredyt zaufania, jakiego udzielili jej w drugiej turze wyborów prezydenckich. Nałożenie się na siebie tych dwóch procesów oznaczałoby, że będziemy mieli do czynienia z zupełnie nowym, dużym ugrupowaniem na polskiej scenie politycznej.