Niemiecki tygodnik opisuje wrażenie, jakie wywołał w europarlamencie ostatni kontakt z polskim resortem sprawiedliwości. Z relacji wynika, że do biura prasowego PE zadzwonił urzędnik z ministerstwa i poprosił o listę wszystkich akredytowanych dziennikarzy oraz ich pracodawców. Zaraz po rozmowie telefonicznej przyszedł też mail, w którym proszono o to samo - nie wytłumaczono w nim jednak, po co Polsce te dane. Elektroniczny list zakończono słowami prosimy o odpowiedź na prośbę w trybie pilnym - informuje tvn24.pl, powołując się na "Der Spiegel".

Reklama

Oczywiście biuro prasowe odrzucili prośbę urzędników Ziobry, ale mail zaczął żyć własnym życiem - zapoznali się z nim eurodeputowani i zagraniczni dziennikarze. Jeżeli ten list naprawdę wyszedł z polskiego ministerstwa sprawiedliwości w tej formie, jest on świadectwem zupełnie skrzywionego pojęcia o tym, czym jest dziennikarstwo - mówi niemieckiemu magazynowi Michael Theurer z SPD

Tygodnik dodaje, że list z gabinetu Ziobry może mieć związek z nowymi ustawami medialnymi oraz z nową polityką rządu PiS wobec władz Unii Europejskiej.

Oświadczenie w sprawie wydało już ministerstwo. "W odpowiedzi na Pańskie pytania informuję, że zwróciłem się z prośbą o pomoc w uzyskaniu mailowej listy dziennikarzy akredytowanych przy Parlamencie Europejskim, ponieważ chciałem przesłać mediom materiały prasowe, a konkretnie list Ministra Sprawiedliwości do wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej F. Timmermansa. Żadne inne intencje nie kryły się za moją prośbą. Pracownik biura prasowego PE w żaden sposób nie odpowiedział na naszą prośbę. Nie kierowaliśmy także takiej prośby do innych instytucji UE. Jednocześnie informuję, ze biuro prasowe jest jedną z komórek organizacyjnych w Biurze Ministra" - czytamy w piśmie, skierowanym do autora tekstu w "Der Spiegel".