Premier i jej ministrowie mają poważny dylemat. Bo w pewnym sensie projekt podatku stał się dla nich pułapką. Gdyby pójść na rękę średniej wielkości sieciom i detalistom z krajowym kapitałem – czyli zaproponować stawkę liniową, ale z bardzo wysoką kwotą wolną – władza narazi się na kolejne zarzuty ze strony Komisji Europejskiej – o nierówne traktowanie podmiotów (bo wówczas podatek zapłaciłyby de facto tylko wielkie sieci). Pójście na zwarcie z KE nie byłoby na rękę zwłaszcza Ministerstwu Finansów, i to w przeddzień prezentacji w Brukseli aktualizacji programu konwergencji. MF bardzo zależy na tym, by zawarty tam plan stopniowego obniżania deficytu został uznany za wiarygodny.
Z drugiej strony, gdyby podatek handlowy, na wzór węgierski, sprowadzał się do niskiej stawki od obrotu, ale dla wszystkich, w kraju znów podniósłby się rwetes: handlowcy zapewne zaczęliby zaprotestować, co rządowi byłoby bardzo nie na rękę. Podatek handlowy miał przecież „wyrównywać szanse” w konkurencji małych i średnich sklepów z dużymi sieciami – to PiS obiecał w kampanii wyborczej, a premier Beata Szydło powtórzyła w swoim expose.
MF obiera więc inną taktykę: zanim publicznie wyjdzie z projektem, zamierza zapewnić możliwie mocne poparcie polityczne dla niego wewnątrz samego rządu. – Zależy mu na tym, by do pracy włączyć inne resorty. Nie chce powtórki tego, co było, gdy pokazał pierwszą wersję. Na kolejny konflikt go nie stać – mógłby on podważyć naszą pozycję w rozmowach w Brukseli. Dlatego MF chce możliwie dogłębnie skonsultować projekt – mówi nam anonimowo jeden z członków rządu Beaty Szydło.
Z naszych informacji wynika, że w grę wchodzą dwie główne koncepcje podatku i kilka wariantów rozwiązań szczegółowych.
Dylemat zasadniczy: czy ma to być podatek obrotowy, czy może jednak wrócić do koncepcji uzależnienia wielkości opodatkowania od powierzchni handlowej. Jak pisaliśmy, studialne prace nad takim wariantem prowadzą eksperci MF zajmujący się podatkami lokalnymi.
Jak wynika z naszych informacji, miałoby to przypominać wariant hiszpański, który ma długoletnią tradycję – wprowadzono go już na początku poprzedniej dekady. Głównym argumentem była ochrona drobnego handlu przed szybko rozrastającymi się wielkimi sieciami (dokładnie o to samo chodzi PiS), ale też ochrona środowiska – zwolennicy udowadniali, że w wyniku jeżdżenia samochodami na zakupy do hipermarketów dochodzi do wzmożonego zanieczyszczenia powietrza. Stawka hiszpańskiego podatku jest liczona w euro za metr kwadratowy powierzchni – nadwyżki ponad ustalony próg. I jest różna w zależności od regionu, bo danina ma charakter lokalny (waha się od kilku do kilkunastu euro). Różnią się też wielkości progów. Na przykład w Katalonii jest to 2500 mkw. – co oznacza, że podatek płacą największe sklepy. Wątpliwości w sprawie takiego ustalenia podatku zgłosiła Komisja Europejska – pod jej presją część regionów zaczęła się wycofywać z obciążenia, ale niektóre nie zamierzają tego robić, powołując się na wyrok hiszpańskiego Trybunału Konstytucyjnego, który nie dopatrzył się naruszenia hiszpańskiej konstytucji w związku z podatkiem.
U nas rozważane są dwie opcje poboru podatku. Pierwsza: trafiałby on – jako drugi rodzaj lokalnego podatku od nieruchomości – do samorządów. Proporcjonalnie pomniejszano by im za to ich udział we wpływach z PIT. Druga – trudniejsza do przeprowadzenia legislacyjnie – to bezpośredni udział w podatku od nieruchomości budżetu centralnego.
Wadą tej koncepcji jest fakt, że to rozwiązanie, które do tej pory nie było rozważane w debacie publicznej i bardziej skomplikowane od podatku obrotowego, więc nie może wejść szybko w życie. Musiałoby być konsultowane z samorządami.
Kolejna wada, tym razem polityczna: zwolennikiem takiego rozwiązania nie jest szef Stałego Komitetu RM Henryk Kowalczyk. – Jestem za podatkiem obrotowym z maksymalnie wysoką kwotą wolną – deklaruje w rozmowie z DGP. I nad taką wersją, jako zasadniczą, pracuje Ministerstwo Finansów. Tyle że nadal nie jest przesądzone, czy będzie to podatek liniowy, czy progresywny. Największa trudność w tym przypadku to skalibrowanie stawki (lub stawek) i kwoty wolnej. Do podjęcia jest też decyzja, czy opodatkować handel w niedzielę osobną stawką czy też nie. Natomiast bez względu na ostateczny kształt daniny zwolniony z niego byłby handel w internecie. Na inne wyłączenia MF nie chce się zgodzić – mało prawdopodobne, by z podatku została zwolniona np. detaliczna sprzedaż paliw.
Równolegle do prac resort finansów prowadzi cały czas konsultacje z Brukselą, by Komisja nie wniosła zastrzeżeń. Z tych wszystkich powodów mało prawdopodobne, byśmy zobaczyli projekt w tym tygodniu.
MF zdaje sobie sprawę, że taka gra na czas oznacza coraz mniejsze prawdopodobieństwo uzyskania założonych w budżecie 2 mld zł wpływów z podatku handlowego w tym roku. Ale przedstawiciele resortu w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że to nie jest zbyt duży problem. Biorąc pod uwagę dynamikę wpływów z innych podatków, niedobór powinno dać się stosunkowo łatwo uzupełnić. – Kontekst fiskalny jest najmniej ryzykowny w przypadku efektów prac nad podatkiem od handlu – mówi nam jeden z urzędników MF.