Polski model administracji ma - w teorii - zapewniać ciągłość zarządzania krajem. Urzędnicy realizują zadania powierzane im przez ministrów, wojewodów i szefów urzędów centralnych, niezależnie od ugrupowania politycznego, które reprezentują. W praktyce jednak politycy wybierają osoby zaufane i lojalne. Zmiana władzy oznacza zmianę państwowych kadr. Obecna władza dokonuje w tej kwestii rewolucji.

Reklama

1. Administracja publiczna - bez konkursów

PiS po wyborach zmienił ustawę o służbie cywilnej. Od 23 stycznia 2016 r. dyrektorów i ich zastępców w administracji rządowej, w tym m.in. ministerstwach i urzędach wojewódzkich, wybiera się nie w konkursach, ale powołuje w trybie kodeksu pracy. Zmiana objęła ok. 1,5 tys. wyższych stanowisk w służbie cywilnej. Na początku wymieniono ponad 200 dyrektorów.
I nie miało znaczenia, że pozbawia się stanowisk doświadczonych urzędników.
Pracowałem na stanowisku dyrektorskim od lat 90., a w urzędzie wojewódzkim od początku, czyli od stycznia 1999 r. Niestety, w ubiegłym roku zostałem na mocy zmienionych przepisów odwołany – mówi Andrzej Tokarski, były dyrektor wydziału prawnego w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim.
Konkursy może nie były doskonałe, ale dzięki nim kandydat, chcąc nie chcąc musiał się wykazać jakąś minimalną wiedzą. Obecnie nikt tego nie weryfikuje. Na tym może tylko ucierpieć jakość funkcjonowania administracji – komentuje prof. Jolanta Itrich-Drabarek, dyrektor Centrum Studiów Samorządu Terytorialnego i Rozwoju Lokalnego Uniwersytetu Warszawskiego.
Problemem jest też to, że ograniczono dostęp do służby publicznej. Obywatel nie może ubiegać się o stanowisko dyrektorskie. Nie ma konkursów, więc nie ma informacji, że minister lub wojewoda poszukuje osoby z określonymi doświadczeniami i kompetencjami. O obsadzie decyduje szef urzędu, wybierając osobę wedle sobie znanych kryteriów - np. spośród grona partyjnych kolegów. Doświadczenie w administracji nie jest już warunkiem koniecznym, wystarczy mieć wyższe wykształcenie i nie być karanym.
Beata Kempa, szefowa kancelarii premiera, przekonywała w ubiegłym roku, że tymi metodami jej ekipa chce rozbić szklany sufit. Tłumaczyła, że urzędnicy byli dotąd zatrudniani na podstawie różnych pragmatyk służbowych, a także kodeksu pracy. A to jej zdaniem rodziło chaos. – Takie rozwiązanie jest uczciwsze niż udawanie, że będzie przeprowadzony fikcyjny konkurs, do którego zgłosi się wiele osób, a i tak z góry będzie wiadomo, kto zostanie szefem – mówi prof. Bogumił Szmulik, ekspert ds. administracji publicznej z UKSW.

2. Prokuratura - Ziobro decyduje o kadrach

Manewry kadrowe w prokuraturze rozpoczęły się jeszcze przed formalnym przywróceniem unii personalnej ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Widmo upolitycznienia i ręcznego sterowania śledztwami skłoniło do odejścia z zawodu wielu doświadczonych oskarżycieli. Tylko do końca ubiegłego roku mogli to zrobić na starych, korzystniejszych niż dziś zasadach. Jeszcze przed 4 marca 2016 r., czyli dniem wejścia w życie kontrowersyjnej reformy prokuratury, wnioski o przejście na emeryturę złożyło 151 śledczych, zaledwie o siedmiu mniej niż w całym 2015 r. Jak wynika z danych Prokuratury Krajowej, od początku 2016 r. służbę opuściło łącznie 391 prokuratorów (spośród 6 tys. wszystkich), w tym 78 z powodów zdrowotnych, przed osiągnięciem wieku emerytalnego.
Dzięki nowej ustawie o prokuraturze minister Zbigniew Ziobro został też prokuratorem generalnym i uzyskał w zasadzie nieograniczoną swobodę doboru i weryfikacji kadr. Pierwszymi jej ofiarami zostali śledczy z nieistniejącej już Prokuratury Generalnej i prokuratur apelacyjnych, w tym byli zastępcy pierwszego i ostatniego niepartyjnego PG Andrzeja Seremeta - Marzena Kowalska i Marek Jamrogowicz. Na mocy nowych przepisów Zbigniew Ziobro zesłał ich do pracy na pierwszej linii, choć ze starym tytułem zawodowym i na dotychczasowych zasadach wynagradzania. Spora część zdegradowanych nie miała złudzeń, że to kara za to, że w przeszłości narazili się nowemu szefowi. Najgłośniejszy transfer z PG do jednostki rejonowej zaliczył Krzysztof Parchimowicz, współtwórca wydziałów ds. przestępczości zorganizowanej (tzw. pezetów), który wbrew koncepcji Ziobry przeforsował przeniesienie ich do prokuratur apelacyjnych z Prokuratury Krajowej. Dziś zawiaduje największą i jedyną organizacją prokuratorską (Lex Super Omnia) otwarcie krytykującą politykę dobrej zmiany. W ramach kadrowej rewolucji na niższe stanowiska służbowe zostało skierowanych w zeszłym roku łącznie 108 śledczych. Opuszczone miejsca zajęli śledczy wylansowani przez pierwszy rząd PiS. Wierchuszkę prokuratury tworzą ci związani ze stowarzyszeniem „Ad Vocem”. Z niewielkiej organizacji śledczych, odstawionych na boczny tor za czasów Seremeta, wywodzi się m.in. prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, a także zastępcy PG Krzysztof Sierak i Robert Hernand czy dyrektor biura prezydialnego PK Przemysław Funiok. Do centrali trafił też Marek Pasionek, odpowiedzialny tam za nadzór nad śledztwem w sprawie katastrofy smoleńskiej (kierował nim już w 2010 r. z ramienia stołecznej prokuratury wojskowej). Kojarzeni z PiS śledczy opanowali również wiele stanowisk kierowniczych w jednostkach prokuratury wyższego szczebla i przeprowadzili w nich lokalne rewolucje kadrowe. Najwyraźniej to widać w Katowicach, uważanych za matecznik ziobrystów. Na czele jednostki regionalnej stanął tam - podobnie jak przed ponad dekadą - Tomasz Janeczek, znany m.in. z wywierania na podwładnych nacisków w sprawie zatrzymania Barbary Blidy.

3. Sądy - czy Temida musi być z PiS?

Pewni swojego losu nie mogą być też prezesi i wiceprezesi sądów, przewodniczący wydziałów oraz ich zastępcy, kierownicy sekcji, wizytatorzy oraz dyrektorzy sądów - łącznie grubo ponad tysiąc osób. Wszystko przez dwie ustawy, które dają ministrowi sprawiedliwości nieograniczoną swobodę decydowania o tym, kto będzie kierował tymi instytucjami.
Zmiany te mogą mieć jeden cel: minister chce obsadzić najwyższe stanowiska funkcyjne swoimi ludźmi, niekoniecznie takimi, którzy będą się podobali środowisku – mówi Sławomir Pałka, członek Krajowej Rady Sądownictwa.
Najszybciej czystki mogą dotknąć dyrektorów sądów. Ustawa, która pozwala ministrowi w dowolny sposób zmieniać osoby pełniące tę funkcję, weszła w życie 4 maja. Nie trzeba już stawać do konkursu, żeby objąć to stanowisko - teraz to wyłącznie od ministra sprawiedliwości zależy, kto będzie zarządzał finansami sądów. Zgodnie z nowym prawem o ustroju sądów powszechnych dyrektor finansowy sądu służbowo podlega dziś bezpośrednio ministrowi sprawiedliwości, a nie – jak wcześniej – prezesowi swojego sądu. Z ustawy znikają enumeratywnie wskazane przesłanki mówiące o tym, kiedy można zakończyć współpracę z menedżerem. W tym kontekście pojawiają się zarzuty niekonstytucyjności.
W drugiej kolejności pod ministerialny nóż mogą pójść prezesi i wiceprezesi sądów. Procedowany w Sejmie projekt ustawy daje ministrowi prawo ich odwołania (w ciągu sześciu miesięcy od wejścia jej w życie). Powołując nowych, nie będzie się już musiał liczyć z opinią środowiska sędziowskiego. Wyłonieni w ten sposób przez Ziobrę prezesi będą mieli kolejne sześć miesięcy, aby dokonać przeglądu podlegających im sędziów - przewodniczących wydziałów, ich zastępców, kierowników sekcji i wizytatorów. A gdy dojdą do wniosku, że istnieje taka potrzeba, będą mogli ich odwołać z funkcji.
Nie można być naiwnym. Ten przepis to po prostu zielone światło dla prezesów powołanych przez ministra do dokonania dalszych czystek w sądach – kwituje Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
Na wykończeniu są również prace nad zmianami w ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa. Przewiduje ona skrócenie kadencji 15 członków tego organu, którzy są jednocześnie sędziami. Zastąpić ich mają osoby wybrane nie przez środowisko sędziowskie, jak to było dotychczas, a przez Sejm. Posłowie wprowadzili też poprawkę, która umożliwi wymianę całej, liczącej ponad 60 osób, kadry zatrudnionej w biurze KRS. Chcą, by kierownictwo rady wybranej według nowych zasad mogło przedstawić w pół roku szefowi oraz pracownikom biura nowe warunki pracy i płacy. Jeżeli tego nie zrobi, stosunki pracy ulegną rozwiązaniu.

4. Skarbówka - połowa naczelników wymieniona

Poważne zmiany kadrowe zaszły także w skarbówce. Trudno do końca oszacować ich skalę z uwagi na utworzenie od 1 marca 2017 r. Krajowej Administracji Skarbowej. Reforma zmieniła w rewolucyjny sposób strukturę skarbówki. Przed 1 marca 2017 r. w jej ramach funkcjonowały izby i urzędy skarbowe, urzędy kontroli skarbowej oraz izby i urzędy celne. Teraz w ramach jednolitej KAS działają izby administracji skarbowej (IAS), którym podlegają urzędy skarbowe i urzędy celno-skarbowe. Przy okazji zmiany struktury doszło do wymiany na stanowiskach kierowniczych. Z informacji przesłanych nam przez izby administracji skarbowej (wcześniej izby skarbowe) wynika, że dotknęło to większość stanowisk kierowniczych, szczególnie dyrektorów i ich zastępców. Nowych jest 15 na 16 dyrektorów IAS (wyjątkiem jest izba w Opolu, gdzie zmian kadrowych było najmniej).
Nasi rozmówcy zatrudnieni w zreformowanej skarbówce przyznają jednak, że spodziewali się tego. – Za PO w podobny sposób wymieniono 14 na 16 dyrektorów – przypomina nasz informator, pracujący w urzędzie skarbowym.
Z zebranych przez nas informacji wynika, że od objęcia władzy przez nowy rząd wymieniono ponad połowę naczelników urzędów skarbowych (w sumie jest ich 400) i ok. 40 proc. ich zastępców. Najwięcej zmian było w urzędach województwa mazowieckiego, gdzie na 52 naczelników wymieniono 32, małopolskiego (19/28), lubelskiego (16/22), wielkopolskiego (30/39), warmińsko-mazurskiego (13/16), lubuskiego (8/14). Najmniej zmian było w urzędach podległych wrocławskiej izbie (4/34) i katowickiej (8/37).
Potwierdza to nasz rozmówca, który zwraca uwagę, że skala zmian dobrze pokrywa się z mapą polskich zaborów. – Im dalej na wschód, tym zmian jest więcej – zauważa. Co się dzieje z odwoływanymi? – W najlepszym przypadku są przerzucani z jednego miejsca na drugie. Znacznie częściej otrzymują propozycję pracy na niższych stanowiskach, głównie jako starsi komisarze skarbowi w dziale analiz i planowania – twierdzi rozmówca.
Problemy mają nawet urzędnicy służby cywilnej, którzy zgodnie z ustawą powinni otrzymać propozycję pozostania w KAS na stanowiskach odpowiadających ich doświadczeniu i umiejętnościom. – Wydaje się, że mogłoby chodzić o stanowiska kierownicze, ale nie zawsze tak jest. Znam co najmniej dwa przypadki, gdy propozycja ze strony KAS zachęciła urzędników do wniesienia sprawy do sądu – dodaje pracownik US.

5. Wojsko - 30 generałów mniej

Przetartą ścieżką poszedł również szef resortu obrony narodowej, który przygotował nowelizację ustawy o Agencji Mienia Wojskowego. Uchwalona w październiku 2016 r. zakłada odstąpienie od konkursów na stanowiska prezesa AMW, jego zastępców i dyrektorów oddziałów regionalnych. Przy okazji przeprowadzono także zmiany, które dają szefowi MON możliwość szybszego awansowania żołnierzy na kolejne stopnie wojskowe. W resorcie obrony wiele osób na stanowiskach wojskowych zostało przeniesionych do rezerwy kadrowej, a część żołnierzy zajmujących kierownicze stanowiska sama zdecydowała się na odejście, nie zgadzając się z polityką obecnego szefa MON. W efekcie na ok. 80 generałów za rządów obecnego ministra odeszło już 30. Z armią pożegnało się także ponad 200 z ok. 1,5 tys. pułkowników.

Trwa ładowanie wpisu

To doświadczone osoby. Szef resortu powinien czerpać z ich wiedzy i doświadczenia przy podejmowaniu kluczowych decyzji, a nie sugerować się własnymi, często sprzecznymi wizjami – komentuje gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. – Trudno jest łatać dziury po doświadczonych generałach pułkownikami – dodaje.
Ryszard Walczak, działacz PiS i znajomy ministra, a także były członek założonego przez Macierewicza Ruchu Chrześcijańsko-Narodowego Akcja Polska, otrzymał posadę w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia. Jednocześnie szef MON chętnie korzystał z dobrodziejstw nowelizacji ustawy o służbie cywilnej. Dzięki likwidacji konkursów mógł bez problemów wymienić większość dyrektorów departamentów w ministerstwie – na 23 tylko 11 kierowników ocaliło posady.

6. Policja - ruch jak na skrzyżowaniu

Nowy minister spraw wewnętrznych i administracji odwołał szefa policji generała inspektora Krzysztofa Gajewskiego powołanego przez rząd PO-PSL. Jego miejsce zajął inspektor Zbigniew Maj. Funkcję pełnił zaledwie dwa miesiące, ale zdążył wymienić niemal wszystkich komendantów wojewódzkich. 13 kwietnia 2016 r. zastąpił go nadinspektor Jarosław Szymczyk – jedyny komendant wojewódzki, którego Maj nie zdążył zdymisjonować.
W zeszłym roku MSWiA zdecydowało też, że po 31 grudnia 2016 r. osoby zatrudnione w przeszłości w Milicji Obywatelskiej nie będą zajmować stanowisk kierowniczych w policji. 31 grudnia 2016 r. w policji było 2876 funkcjonariuszy, którzy rozpoczęli służbę przed 6 kwietnia 1990 r. (to data powołania policji). Spośród nich 474 zajmowało stanowiska kierownicze – musieli odejść. W 2016 r. ze służby zwolniono w sumie 3989 policjantów, a w pierwszym kwartale tego roku już 1912.
Sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Pod koniec maja NSZZ Policjantów przedstawił wyniki sondy przeprowadzonej na stronie internetowej Zarządu Głównego. Prawie 88 proc. anonimowych respondentów uznało, że zmiany w policji zmierzają w złym kierunku. „2084 głosy na 2375 głosów oddanych to już nie sygnał, że źle się dzieje, ale wręcz czerwona kartka dla obecnych władz resortu” – wynika z komunikatu NSZZ Policjantów.

Trwa ładowanie wpisu

7. Spółki Skarbu Państwa - Małgorzata sprawdzi się w biznesie

W spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa od 1,5 roku trwa permanentna wymiana kadr. Najpierw PiS pozbywał się menedżerów kojarzonych z poprzednią koalicją, teraz o wpływy w państwowych firmach walczą różne frakcje rządzącego obozu.
Pierwszy etap wymiany kadr symbolicznie zakończyło odwołanie Pawła Olechnowicza. Szef Lotosu, drugiego po Orlenie największego koncernu paliwowego w Polsce, stracił – po 12 latach – stanowisko prezesa zarządu w kwietniu zeszłego roku. Przetrwał sześciu premierów, utrzymał się na stanowisku, także po zwycięskich dla PiS wyborach w 2005 r. Symboliczny był również następca – został nim Robert Pietryszyn, przyjaciel Adama Hofmana, byłego rzecznika PiS. Choć formalnie Hofman nie sprawował żadnej funkcji w rządzie, to wpływy zapewniała mu znajomość z szefem resortu skarbu Dawidem Jackiewiczem, z którym budował struktury PiS we Wrocławiu. Nim zapadła decyzja o dymisji „niezatapialnego” Olechnowicza, wymienieni zostali niemal wszyscy prezesi najważniejszych kontrolowanych przez państwo firm, z wyjątkiem Zbigniewa Jagiełły – prezes PKO BP, największego krajowego banku, dobry znajomy ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego utrzymał stanowisko.
Dla porównania: w ciągu sześciu miesięcy od objęcia władzy przez SLD (wybory 2002), Prawo i Sprawiedliwość (2005) i Platformę Obywatelską (2007) prezesi byli wymieniani w mniej więcej połowie państwowych spółek. Tym razem miotła sprzątała dużo dokładniej – wymienione zostały całe zarządy i rady nadzorcze. Ukłonem w stronę członków PiS wywodzących się jeszcze z Porozumienia Centrum było mianowanie szefem Orlenu Wojciecha Jasieńskiego, przyjaciela Jarosława Kaczyńskiego. Prezesem PZU, największego krajowego ubezpieczyciela, został Michał Krupiński, kojarzony z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Zdzisław Filip, kolega z podstawówki premier Beaty Szydło, został szefem Tauron Wydobycie, spółki z grupy kapitałowej jednej z największych krajowych spółek energetycznych. Z kolei prezesem KGHM mianowany został Krzysztof Skóra, kojarzony z Adamem Lipińskim, wiceprezesem PiS. Każda z liczących się w obozie władzy grup otrzymała swój kawałek tortu. Ale jednocześnie zbyt wiele stanowisk Jackiewicz obsadzał ludźmi łączonymi z nim samym lub Adamem Hofmanem. Taką łatkę przypięto m.in. prezesowi Energii Dariuszowi Kraśkowowi czy Mariuszowi Boberowi, szefowi Grupy Azoty, największej krajowej firmy chemicznej.
We wrześniu 2016 r. minister Jackiewicz został zdymisjonowany, a z końcem roku zniknął też jego resort. Nadzór nad 432 spółkami z udziałem Skarbu Państwa został rozdzielony między dziesięciu ministrów. Ruszyła druga tura kadrowej karuzeli. W KGHM Skórę zastąpił Radosław Domagalski-Łabędzki, wiceminister rozwoju. Czołowy producent miedzi na świecie nie jest jedyną kontrolowaną przez państwo firmą, która w ciągu ledwie kilkunastu miesięcy miała trzech prezesów. W tej grupie znalazły się także Energa, Grupa Lotos czy PZU. Nadzór nad największym krajowym ubezpieczycielem, gdzie o wpływy walczył wicepremier Mateusz Morawiecki ze Zbigniewem Ziobrą, przejęła premier Beata Szydło. W efekcie do rady nadzorczej Banku Pekao, nad którym kontrolę na początku czerwca przejęło PZU, trafiła m.in Sabina Bigos-Jaworowska, dyrektor Zespołu Opieki Zdrowotnej w Oświęcimiu, bliska znajoma Beaty Szydło. Przed nominacją Bigos-Jaworska nie pracowała w branży finansowej. Pozostałe stanowiska w organie nadzoru drugiego pod względem wartości aktywów banku w Polsce także obsadzone zostały kandydatami, których merytoryczne przygotowanie – z wyjątkiem Pawła Surówki, prezesa PZU – wzbudziło wątpliwości ekspertów. Podobnie jak kandydatura Małgorzaty Sadurskiej na stanowisko wiceprezesa zarządu PZU. Jeszcze w zeszłym tygodniu była szefową Kancelarii Prezydenta.
Przykładem dobrze obrazującym skalę zmian w firmach kontrolowanych przez państwo jest Giełda Papierów Wartościowych, która przez 24 lata od powstania miała czterech prezesów i uchodziła za spółkę, gdzie polityka nie ma wstępu. Tymczasem od początku zeszłego roku prezesów było już trzech. W efekcie walki o kontrolę nad firmą między Mateuszem Morawieckim i frakcją kojarzoną z Adamem Glapińskim, szefem NBP, nominację wybranego przez walne zgromadzenie akcjonariuszy na prezesa Rafała Antczaka zablokowała Komisja Nadzoru Finansowego. Rada nadzorcza firmy oddelegowała do pełnienia funkcji prezesa Jarosława Grzywińskiego. Kiedy w czerwcu skończy się jego delegacja, GPW z dużym prawdopodobieństwem będzie miała kolejnego prezesa. To samo może spotkać inne państwowe spółki po spodziewanej rekonstrukcji rządu.

Pełny raport czytaj na Forsal.pl