- Wydaje mi się, że maksimum poparcia Prawa i Sprawiedliwości, a w zasadzie Zjednoczonej Prawicy, bo to też Polska Razem, Solidarna Polska, (...) jeżeli przyjmiemy taką optykę, że mówimy o Zjednoczonej Prawicy, to wydaje mi się, że taki pułap, do którego PiS może realnie dojść, to około 50 proc. poparcia - powiedział publicysta "Do Rzeczy" Marcin Makowski.

Reklama

Według niego, "mniej więcej tak by się to też rozkładało, patrząc po samorządach, patrząc ogólnie też po opozycji, która nie składa się tylko z PO, Nowoczesnej, ale również z ruchu Kukiz’15, również z PSL-u, również z SLD i Partii Razem i one wszystkie w zależności od sondaży mogą do Sejmu wejść".

Z najnowszych sondaży CBOS wynika, że gdyby wybory odbywały się w sierpniu, na PiS głosowałoby 42 proc. osób deklarujących udział w głosowaniu, PO uzyskałaby 20 proc., Kukiz'15 - 8 proc., a 6 proc. Nowoczesna.

Wynik PiS - 42 proc. - oznacza, że grupa osób deklarujących poparcie dla tej partii zwiększyła się w porównaniu z sondażem z lipca o 4 punkty proc. Notowania PO zmniejszyły się o 2 punkty proc. Poparcie dla Kukiz'15 nie zmieniło się w porównaniu z lipcem. Poprawę notowań o 1 punkt proc. zanotowała w sierpniu Nowoczesna.

- To istotne, czy wybory, które są przed nami, będą wyborami, które powtórzą ten obecny scenariusz, gdzie lewica nie znalazła się w Sejmie, a w związku z tym inaczej się podzieliły miejsca w parlamencie - powiedział Makowski.

W ocenie publicysty, jeżeli się okaże, że następna kadencja będzie rządami trzech, maksymalnie czterech partii, to nawet poparcie niższe niż 50 proc. dla PiS może oznaczać zwiększenie liczby mandatów tego ugrupowania.

- Oczywiście, często jest tak, że partie prawicowe w sondażach są niedoszacowane, partie konserwatywne. Później się okazuje, że w trakcie wyborów te wyniki są lepsze, niż się spodziewano – mówił Makowski. I dodał: Sądzę, że chociaż 50 proc. w sondażach jest możliwe, to gdy przyjdzie do kampanii wyborczej, takiego brutalnego wyciągania haków, to trzeba realnie patrzeć, że ten wynik się na pewno obniży.

Makowski stwierdził, że chociaż trudno przewidywać, co się wydarzy w polityce w ciągu dwóch lat, to sukcesem Prawa i Sprawiedliwości będzie utrzymanie wyniku z 2015 r. albo nieznaczne jego poprawienie. - Czyli wynik ponad 30 proc., w okolicach 40, to byłby bardzo duży sukces dla tego rządu, patrząc też, z jaką skalą opozycji, ataku i nieustannych kryzysów na wielu płaszczyznach się nieustannie spotyka - skomentował.

Reklama

Publicysta zaznaczył, że każda władza prędzej czy później się zużywa, bo taka jest logika demokracji, a gdy przychodzi do konfrontacji ideałów i zapowiedzi wyborczych z często brutalną rzeczywistością, pragmatyką polityczną, to te wizje się rozmijają.

- W przypadku Prawa i Sprawiedliwości jest ta różnica w stosunku do innych partii, że chociaż pewne zmiany są kontrowersyjne i faktycznie wyprowadzają ludzi na ulice, to jednak te główne filary, te obietnice wyborcze, czyli +500 plus+, czyli obniżenie wieku emerytalnego i np. walka z mafiami VAT-owskimi, są realizowane i jeżeli spojrzeć na badania opinii publicznej, to właśnie te trzy filary są najwyżej oceniane przez wyborców - tłumaczył Makowski.

Jak stwierdził, dzięki temu rząd potrafi zamaskować problemy personalne z niektórymi ministrami, zamaskować kryzysy, które rząd wywołuje w polityce zagranicznej.

- Okazuje się, że polityka socjalna i walka z korupcją, to jest coś, co mogło być niedoceniane przez wcześniejsze ekipy rządzące, a Prawo i Sprawiedliwość wyłuskało te wpływające na życie obywateli na co dzień aspekty i potrafi nimi momentami, bo tak trzeba powiedzieć, po prostu przykryć swoje wpadki na innych płaszczyznach i innych zakresach sprawowania władzy - mówił.

Makowski podkreślił, że na razie można podsumować dwa lata, czyli o półmetek pierwszej kadencji - "może ostatniej, może jednej z wielu" - Prawa i Sprawiedliwości. - Natomiast pamiętajmy również, że rząd PO-PSL rządził dwie kadencje i zaczął się zużywać dopiero pod koniec drugiej. Więc jeszcze jest wiele przed Prawem i Sprawiedliwością, wiele rzeczy może się potencjalnie popsuć - zastrzegł.

W jego ocenie, "jeżeli koniunktura będzie sprzyjać, jeśli będą inwestycje do Polski napływać, jeśli zwykły obywatel poczuje, że ma fizycznie lepiej, że państwo nie dość że daje pieniądze na dzieci, to jeszcze pozwala mu odejść na emeryturę wcześniej, to wiele rzeczy może być władzy wybaczone".

- Natomiast jeżeli koniunktura zacznie się załamywać, okaże się, że podatki zostaną podwyższone, bo przecież było takie zagrożenie w przypadku opłaty paliwowej, to wtedy może się okazać, że te podstawy, o których powiedziałem wcześniej, czyli "500 plus", czyli niższy wiek emerytalny i walka z korupcją, nie wystarczą, żeby utrzymać popularność tych rządów - powiedział publicysta.

Jak podsumował, na razie "takiego zagrożenia nie ma, ale politycy muszą wiedzieć, że ono zawsze nad ich głową wisi".