– Nie padł żaden chwytliwy postulat, który spowodowałby, że edukacja zostałaby wciągnięta na sztandary – uważa prof. Krzysztof Biedrzycki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem politycy po prostu boją się podejmowania tego tematu.
W programach pojawiają się okrągłe hasła, które od lat są w obiegu, ale których nie udało się skutecznie wprowadzić. Na przykład w programie PO autorzy piszą, że szkoła „będzie przyjazna, ciekawa i bezpieczna. Szkoła ma dać dziecku możliwość identyfikowania i rozwijania talentów, nadrabiania zaległości przy wydajnej pomocy nauczycieli. Szkoła będzie świadczyć pełną usługę edukacyjną, zapewniając: naukę, wychowanie, opiekę, żywienie, sport, rozwijanie talentów i zainteresowań, wyrównywanie szans”.
Plany PSL? Ta partia przekonuje, że „szkoły zawodowe muszą stać się prawdziwą kuźnią przyszłych specjalistów”, a o nowy system kształcenia zadba we współpracy z przedsiębiorcami oraz że zagwarantowane będą ciepłe posiłki niezależnie od majętności rodziców.
PiS z kolei zapewnia, że „polskie dzieci i młodzież są tak samo zdolne jak w innych krajach świata, jednak równocześnie poziom innowacyjności i kreatywności w społeczeństwie jest niski. W trakcie kształcenia młodych ludzi talenty i geniusze nie mają sposobności, aby w pełni się rozwinąć” – dodaje. Podsumowując – też nie odkrywa niczego nowego.
Zdaniem prof. Krzysztofa Biedrzyckiego z UJ w kampanii pojawiają się ciekawe pomysły – jak choćby PO, która proponuje odpolitycznienie systemu i stworzenie Komisji Edukacji Narodowej, która zajęłaby się budową systemu. Z propozycji Platformy wynika, że w skład KEN mieliby wejść przedstawiciele nauczycieli oraz związków zawodowych nauczycieli, dyrektorów szkół, samorządów, organizacji pracodawców i świata biznesu, rodziców, nauki i szkolnictwa wyższego, instytucji edukacyjnych oraz organizacji pozarządowych związanych z edukacją.
PSL z kolei rzuca konkretami: chce, żeby klasy miały nie więcej niż 20 uczniów, chciałby też zagwarantować co najmniej pięć godzin języka angielskiego od pierwszej klasy.
Z kolei PiS proponuje inne rozwiązanie. Jak zapowiada: „Szczególną uwagę przywiązywać będziemy do kształcenia w zakresie STEM (nauka, technologia, inżynieria, matematyka) – w każdej gminie utworzone zostanie przynajmniej jedno centrum STEM (ośrodek dysponujący pracowniami specjalistycznymi oraz najlepszymi nauczycielami, którzy będą uczestniczyć w procesie dydaktycznym w tym ośrodku oraz w szkołach na terenie gminy)”.
Wszystkie partie w związku z napiętą sytuacją po strajkach mają propozycje dla nauczycieli. Dariusz Piontkowski, obecny minister edukacji, przekonuje, że już i tak ten rząd dał największe podwyżki od lat, ale planuje kolejny 6-proc. wzrost. Z kolei PO chce przeznaczyć na ten cel 10 mld zł i dać każdemu po tysiąc złotych więcej, ale tak, aby to nie obciążyło budżetów samorządów. Chce też, by nauczyciele byli oddzielnie wynagradzani za świadczenie pracy w godzinach ponadwymiarowych i w dni wolne. PSL zaś przekonuje, że nauczyciele powinni stać się urzędnikami państwowymi, tak aby opłacał ich resort edukacji z budżetu.
Jednak eksperci przyznają, że to wszystko (oprócz przepychanek wokół nauczycieli) nie wybrzmiewa w debacie politycznej. Krystyna Szumilas, była minister edukacji z PO, uważa, że temat edukacji nie został odpuszczony.
– Tylko jest bardzo wiele wątków, którymi trzeba się zająć – przekonuje.
Jak dodaje, jej partia ma świadomość, że szkoła nie przeżyje kolejnej rewolucji i zmiany strukturalnej całego systemu. Dlatego mówi, że celem jest przede wszystkim uspokojenie sytuacji.
Zdaniem prof. Kazimierza Przyszczypkowskiego z Wydziału Studiów Edukacyjnych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza szkoła powinna uczyć przede wszystkim myślenia. A takiej zmiany od lat nie udało się wprowadzić żadnej partii.