Starcie Jarosław Kaczyński - Aleksander Kwaśniewski toczyło się o inną stawkę. Ale obie debaty połączył nieoczekiwanie Andrzej Urbański: w poprzedniej uczestniczył po stronie Wałęsy, w obecnej, jako prezes TVP, był jej gospodarzem.

Reklama

Debaty z Wałęsą chciał sztab Kwaśniewskiego. Ludzie Wałęsy byli w tej sprawie podzieleni. "Waęsa nie musiał stawać do debaty" - ocenia jeden z jego ówczesnych bliskich współpracowników. Dlaczego? "Wystarczyło pokazać, co osiągnął w pierwszej kadencji: umorzenie 50 proc. polskiego zadłużenia, wyprowadzenie ostatnich żołnierzy ZSRR z Polski, paszport w każdym domu, kraj w przededniu przystąpienia do NATO" - wylicza.

Rękawica została jednak podjęta. Szczegóły starcia opracowywały sztaby obu pretendentów. "I tu były pierwsze niepojące sygnały" - ocenia były pracownik sztabu Wałęsy. Wałęsa chciał debaty podobnej w formie do starcia premiera Kaczyńskiego z Kwaśniewskim, z udziałem dziennikarzy, którzy zadają pytania, każdej ze stron. Pomysł nie spodobał się Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, który reprezentował Kwaśniewskiego. "Poparł go prezes TVP Wiesław Walendziak, twierdząc, że taka debata będzie niemedialna" - dodaje b. sztabowiec Wałęsy.

Sam Wałęsa nie pamięta szczegółów, ale jedno wie na pewno: Kwaśniewski złamał wszystkie wcześniej ustalone zasady. "Nie walczy się nieuczciwie o pierwsze miejsce w państwie" - skarży się Wałęsa. "Z całym szacunkiem dla b. prezydenta, ale zlekceważy przeciwnika" - ocenia Robert Kwiatkowski zaangażowany w kampanię Kwaśniewskiego, późniejszy prezes TVP. "Był bardzo pewny swego; przyleciał do studia bezpośrednio ze spotkania gdzieś w kraju i tak naprawdę był nieprzygotowany" - ocenia Kwiatkowski.

Reklama

Inaczej na to patrzył sztab Wałęsy. "Został sprowokowany tym, że Kwaśniewski się spóźnił, a potem się z nim nie przywitał" - wspomina b. pracownik kancelarii Wałęsy. "I druga rzecz: Kwaśniewski rzucił mu na stół swoje zeznania podatkowe, a Wałęsa zamiast odesłać go do Izby Skarbowej, nie bardzo wiedział, co z tym zrobić" - dodaje. Kwaśniewski zaskoczył Wałęsę po raz kolejny, podchodząc do niego z wyciągniętą ręką, na co Wałęsa odpowiedział w bardzo barwny sposób: "To pan rozpoczął niekulturalnie. Dobrze, że się pan zreflektował, przecież pan wszedł tak jak do obory, ani be, ani me, ani kukuryku" - mówił. I dalej: "Panu to ja mogę co najwyżej nogę podać".

Jego słowa poszły w eter. Nie przysparzało mu to popularności. "Ekipa telewizyjna była przeciw mnie, nie wiedziałem, że są włączone kamery" - tłumaczy po latach Wałęsa. Ale jednocześnie przyznaje: "Wszystko w życiu zawdzięczałem pracy, a tam walczyłem o stanowisko - nie umiem tego". Ale mieli go nauczyć inni: wspierali go Lech Falandysz, nieżyjący już prawnik Wałęsy, Andrzej Olechowski, którego Wałęsa forsował na szefa MSZ, Andrzej Zakrzewski z Kancelarii Prezydenta. "Guzik prawda" - kwituje uwagi o pomocy współpracowników Wałęsa. "Różni przypisywali sobie zasługi, ale guzik pomogli. Ja jestem samotnik, nie zakładam szkieł kontaktowych, niebieskich koszul, jedwabnych krawatów - gram sam" - tłumaczy b. prezydent. Dziś już bez emocji, bo - jak mówi "już nie wspomina tego, co było, myśli o przyszłości".

Gmach telewizji na Woronicza na pewno dawno nie przeżył takiego najazdu dziennikarzy jak podczas debat Wałęsa - Kwaśniewski. Były to pierwsze w Polsce starcia w amerykańskim stylu. I jak podczas słynnego pojedynku Kennedy - Nixon ci, co oglądali go w telewizji, uważali, że wygrał Kennedy, a słuchający w radio - że Nixon. Historia się powtórzyła, ale nie do końca: obserwatorzy debaty Kwaśniewski - Wałęsa w studio w większości byli przekonani, że padł remis, ze wskazaniem Wałęsy. Wyborcy zadecydowali inaczej: w II turze Wałęsa uzyskał 48,28 proc. głosów, Kwaśniewski - 51, 72 proc.