Generale, pojawiły się plotki o pana politycznych planach. Czy będzie pan kandydował na urząd prezydenta?

Na tak zadane pytanie odpowiadam: niech każdy robi swoje.

Reklama

Pana "robienie swojego” oznacza kandydowanie?

Nie przewiduję takiego rozwiązania. Uważam, że nie jesteśmy gotowi na model amerykański – w USA politycy często wywodzą się właśnie z armii. Mało tego, niektórym prezydentom wręcz się wypomina, że w wojsku nie służyli.

Ale prezydentura generała Dwighta Eisenhowera to raczej wyjątek.

W Polsce przyjęło się uważać, że żołnierz musi być apolityczny. Więc sytuacja, w której generał ogłasza, że dołącza do prezydenckiego wyścigu, przez mało kogo będzie oceniana jako dobry pomysł. Na dodatek nasze społeczeństwo pamięta o udziale wojska w przewrocie majowym, o udziale armii w stanie wojennym, pamięta o obiedzie drawskim w 1994 r., podczas którego zachęceni przez prezydenta Lecha Wałęsę generałowie wypowiedzieli posłuszeństwo ministrowi obrony.

Jeden z najważniejszych uczestników spotkania w Drawsku gen. Tadeusz Wilecki, ówczesny szef sztabu generalnego Wojska Polskiego, startował w wyborach prezydenckich w 2000 r. i dostał 28 tys. głosów.

Reklama

Niektórzy myślą, że na generała automatycznie zagłosuje 100 tys. pełniących służbę żołnierzy i prawie 180 tys. wojskowych emerytów. Ale to tak nie działa. Generałów się "nie kocha”, bo wytyka się im, często bezzasadnie, liczne przywileje. Tak więc mówię jasno: nie będę kandydował na urząd prezydenta.

To skąd te plotki? Nawet rosyjska tuba propagandowa Sputnik podchwyciła tę wiadomość na początku grudnia.

Prawdą jest, że propozycji kandydowania – bardzo poważnych – otrzymałem wiele. Ale Polska nie jest gotowa na to, by prezydentem został były zawodowy żołnierz. Choć uważam, że wykształceni oficerowie, którzy zęby zjedli na zarządzaniu, powinni być bardziej docenieni i zauważeni, zwłaszcza teraz, gdy sekretarzami stanu zostają ludzie mający mniej niż 30 lat, bez doświadczenia. Dzisiaj politycy traktują żołnierzy, a szczególnie generałów, przedmiotowo, a nie podmiotowo.

Co to znaczy?

Jesteśmy im potrzebni podczas defilad lub na ogłoszeniu jakiegoś projektu. Do dziś z zażenowaniem wspominam, że gdy minister obrony Antoni Macierewicz informował o utworzeniu podkomisji smoleńskiej, to my, trzej najważniejsi w polskiej armii generałowie – szef sztabu generalnego WP, dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych i dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych – staliśmy obok niego. Ktoś może powiedzieć, że mogłem w tym nie uczestniczyć. Ale w wojsku nie ma tak, że się wybiera – przychodzi polecenie, trzeba się podporządkować. W wojsku nie ma zaproszeń, na które można odmówić.

Teraz z tła generałów korzysta następca Antoniego Macierewicza, Mariusz Błaszczak. I robił to jego poprzednik Tomasz Siemoniak.

Powiem tak: jeżeli żołnierze zostają zredukowani do roli tła, jest to złe. Gdyby się nas o coś pytano, gdybyśmy mogli odpowiadać na pytania, to taka sytuacja byłaby jeszcze w porządku. A my towarzyszymy politykom, gdy ci, bez konsultacji z nami, ogłaszają swoje pomysły na poprawę stanu armii, a to np. snując wizję budowy okrętów podwodnych w Szczecinie, a to jak minister Błaszczak, mówiąc, że kupimy samoloty F-35. Ale ja nie wierzę w te plany. Nie stać nas na nie.

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP>>>