Godzina 11.00. Pierwsi na lotnisko przyjechali funkcjonariusze BOR. Sprawnie rozpakowali bagaże, które przeniesiono do saloniku VIP-owskiego; każdy miał specjalną metalową skrzynkę na broń.
W tym czasie przy saloniku VIP-owskim kręcili się pirotechnicy ze Straży Granicznej - w czarnych kombinezonach, obwieszeni bronią i sprzętem, przyciągali uwagę przechodniów.
Premier przyjechał na Okęcie kilka minut po 12.00. Donald Tusk, w oficjalnym czarnym garniturze, był wyraźnie rozluźniony i uśmiechnięty. "Ma pan tremę przed lotem?" - zapytał DZIENNIK. "Nie, bo nie boję się latać" - powiedział Tusk i podszedł do dziennikarzy.
Zaimprowizowaną konferencję obserwowali przypadkowi gapie, ale widok premiera nie wzbudzał w nich specjalnych emocji. Przed szefem rządu na lotnisko przyjechał szef MSZ Radosław Sikorski, który posłał tylko promienny uśmiech zebranym dziennikarzom, po czym szybko zniknął za przeszklonymi drzwiami.
Nieoczekiwanie w tym samym czasie na podjeździe przy saloniku ViP-owskim zapanowało zamieszanie - pojawiło się dużo czarnych limuzyn i funkcjonariuszy ze słuchawkami w uszach. Poza BOR-owcami była też żandarmeria wojskowa. Wraz z kolumną samochodów, busikiem i karetką czekali na szefa sztabu generalnego Indii, który przyleciał wraz z małżonką na oficjalną wizytę. Gen. Kapoora będzie dzisiaj wizytował zakłady Radwaru przed sfinalizowaniem wielkiego kontraktu z Bumarem na ponad 1 mld dol. W VIP-owskiej salce generała witali przedstawiciele polskiego sztabu generalnego i Hindusi z ambasady. Egzotycznego widoku dopełniały panie w sari z naręczami kwiatów. W tym czasie w salce obok Tusk przechodził odprawę paszportową. Oficjele elegancko wyminęli się w drzwiach.
Ale to nie był koniec zamieszania. Wylot Tuska przebiło bowiem nagle huczne pożegnanie odlatujących do Niemiec członków zespołu Killerpilze, którzy dzień wcześniej koncertowali w warszawskiej Stodole. Kilkudziesięcioosobowa grupa nastoletnich fanek piszczała i pokrzykiwała, błyskały flesze aparatów, komórki filmowały odprawę muzyków. Zanim punkrockowcy zniknęli za wejściem do strefy celnej, dziewczęta zdążyły ze sto razy wyznać miłość chłopakom. "Ich liebe dich!" - słychać było ze wszystkich stron.
W tym czasie w hali kończyła się odprawa pasażerów lotu LO 0006 do Nowego Jorku - i tych z klasy ekonomicznej, i tych z klasy biznes. Hanna Stańczyk mieszka w Stanach 28 lat. Jej zdaniem lot Tuska to typowa promocja w amerykańskim stylu. "Tam tak latają senatorzy, by mieć kontakt z elektoratem" - mówi kobieta.
Pani Lucyna pochodząca z Białegostoku w USA mieszka 14 lat. Mąż Marian zostaje w Polsce, nie ma pozwolenia na stały pobyt, żona wraca do synów. "Mówiłem: mamuśka, polecisz z premierem, nie wierzyła mi, ale miałem rację" - cieszy się pan Marian. "Jeśli leci premier, to może nie będzie opóźnienia" - zastanawia się jego żona.
Dagmara Jachyra leci z ojcem i rocznym synkiem Kamilem na miesięczne wakacje. Młoda mama chciałaby na pamiątkę zrobić synkowi zdjęcie z premierem. Jej ojciec przyznaje, że głosował na Tuska. "Lot z nim to zaszczyt" - mówi przejęty mężczyzna.
Około 11.40 pojawili się stewardzi i stewardessy lotu LO 0006. "Podchodzimy do tego lotu rutynowo, ale dostaliśmy specjalne instrukcje od dyrekcji" - tylko tyle zdążyła powiedzieć jedna z osób personelu pokładowego, zanim szefowa stewardess zgromiła ją za rozmowę z nami.
Od stewardess LOT-u z rejsów do innych krajów udało się nam dowiedzieć, że kilka dni temu ich koleżanki miały spotkanie szkoleniowe z oficerami BOR. Z premierem polecieli najbardziej doświadczeni. Pierwszy oficer Jerzy Nowakowski w kilkadziesiąt sekund załatwił formalności związane z odprawą.
"Czy ten lot będzie szczególny z powodu premiera?" - zapytał DZIENNIK.
"Ja już latam tyle lat i mogę powiedzieć jedno: jak dowiozę swoją głowę, to dowiozę wszystkich" - odpowiedział lotnik.