Były poseł wylądował w Warszawie punktualnie o 14. "Jadę prosto do domu do Łodzi" - powiedział telewizji TVN24.
Misztal zapewnia, że jest niewinny. "Gdybym czuł się winny, zostałbym w Ameryce i tam spędziłbym resztę życia" - tłumaczy były poseł. Powtarza, że nie handlował fałszywymi fakturami i nie był w żadnej grupie przestępczej.
Misztal jest zdania, ze cała afera jest bardziej medialna niż realna, a jego adwokaci z łatwością udowodnią prokuratorom, że zarzuty są bezpodstawne. Ale przyciskany przez dziennikarkę TVN24 odpowiada, że "jeśli będzie musiał pojść do więzienia, to pójdzie, bo tego się nie boi".
Misztal, jeden z najbogatszych Polaków, wrócił do Polski, bo sąd zgodził się na wystawienie dla niego tzw. listu żelaznego, czyli dokumentu zapewniającego mu nietykalność. Dzięki niemu może odpowiadać z wolnej stopy do czasu prawomocnego zakończenia postępowania. Kosztowało go to milion złotych.
Były poseł twierdzi jednak, że list żelazny nie był powodem, dla którego zdecydował się wrócić. "Nawet gdybym nie miał listu żelaznego, to oczywiście, bym wrócił, może miesiąc później, ale bym wrócił" - powiedział TVN24 Misztal.
Tuż po pierwszych doniesieniach, że śledczy chcą go przesłuchać, jesienią zeszłego roku nagle wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Ignorował wezwania do prokuratury. Tłumaczył, że nie stawił się na wezwania śledczych, bo opiekował się chorą matką. Termin powrotu do Polski przekładał trzy razy. Skończyło się to wydaniem za nim listu gończego. Śledczy zabrali się także za przygotowywanie wniosku o ekstradycję. A to dlatego, że Misztal - poza polskim - ma też obywatelstwo amerykańskie.
Prokuratura zarzuca byłemu posłowi Samoobrony kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, zajmującą się w latach 2003-2006 m.in. na terenie Krakowa i Łodzi handlem fałszywymi fakturami i wyłudzeniami podatkowymi. Według śledczych, grupa ta naraziła Skarb Państwa na ponad dwa miliony strat.