Prezydent Andrzej Duda w niedzielnych wyborach prezydenckich zdobył 10 mln 426 tys. 514 głosy, to jest 51,12 proc., a Rafał Trzaskowski 9 mln 968 tys. 939 głosów, to jest 48,88 proc. - wynika z informacji podanych w poniedziałek po południu na internetowej stronie PKW na podstawie danych z 99,98 proc. obwodów.
Zandberg odnosząc się do wyniku wyborów podkreślił w rozmowie z PAP, że "Trzaskowski był najmocniejszą bronią, jaką dysponowała Platforma Obywatelska". Wszedł do wyścigu świeży, kiedy inni byli już zmęczeni wielomiesięczną walką o głosy. Poprowadził efektowną kampanię, miał silne poparcie części mediów. Na niekorzyść PiS-u działał kryzys gospodarczy i nieudolność rządu - ocenił polityk.
Głos przeciw Dudzie oznaczał ograniczenie wszechwładzy jednej partii, więc na Trzaskowskiego zagłosowali nawet ludzie, którzy nie cierpią Platformy. Mimo to przegrał. Warto z tego wyciągnąć wnioski. Konflikt na linii "liberałowie i elity kontra prowincja", to błogosławieństwo dla obozu władzy, a dla opozycji droga donikąd - zaznaczył.
Na uwagę, że po stronie liberalnej, ze strony części polityków PO m.in. byłego szefa partii Grzegorza Schetyny, ale też publicystów, pada oskarżenie, że porażka Trzaskowskiego jest wynikiem nie dość mocnego poparcia ze strony innych kandydatów opozycji, w tym kandydata Lewicy Roberta Biedronia, Zandberg stwierdził, że "za wynik kandydata Platformy Obywatelskiej jest odpowiedzialna Platforma Obywatelska".
Zrzucanie tej odpowiedzialności na innych jest niedojrzałe. To szóste wybory z rzędu, które kończą się zwycięstwem PiS. Za każdym razem po wyborczym laniu słychać rytualne nawoływania do zwarcia szeregów i próby obwinienia kogoś innego. Tym razem, zdaje się, padło na Hołownię. To nie pomoże. Lepiej zadać sobie pytanie, co zrobić, żeby historia się nie powtórzyła - podkreślił Zandberg.
Dopytywany, co może zrobić opozycja, żeby przestać przegrywać wybory, odpowiedział, że "przekonać wyborców, którzy w niedzielę zagłosowali na obóz władzy, że jest lepszy wybór". Bez tego trudno marzyć o zmianie - zauważył szef Lewicy Razem.
Miliony Polaków chcą bezpieczeństwa socjalnego i poczucia godności. PiS wygrał, bo przez lata zbudował obraz, że właśnie oni to gwarantują. Pomagał im oczywiście strach przed powrotem do tego, co było. Ale ta opowieść o "prospołecznym PiS-ie" to już nie jest prawda" - ocenił polityk.
Podkreślił, że "dziś to obóz władzy wprowadza cięcia płac i zwolnienia". Brak wsparcia dla osób, którym wali się świat, a jednocześnie wybrzmiewa arogancka propaganda, że rząd doskonale sobie radzi. Odpowiedź premiera Mateusza Morawieckiego na kryzys nie różni się na lepsze od tego, co robił Donald Tusk. Będziemy to punktować i pokazywać alternatywę - zapowiedział Zandberg.
Wielu ludzi, którzy zagłosowali w niedzielę na Andrzeja Dudę, boleśnie odczuje efekty polityki cięć. Wierzę, że dobrą propozycją dla nich jest program lewicy: Polska sprawiedliwa społecznie, a zarazem taka, w której jest miejsce dla wszystkich. Ale my też mamy po tych wyborach sporo do przemyślenia - ocenił.
Zandberg zwrócił też uwagę, że "za trzy lata prawo do głosowania zdobędą młodzi wyborcy, którzy nie mieszczą się w dzisiejszych podziałach, bo nie chcą wiecznie wybierać PiS czy PO".
To właśnie to pokolenie dostaje po głowie w wyniku koronawirusa i kryzysu gospodarczego. Dotkną ich najmocniej zmiany klimatu, śmieciowy rynek pracy, sypiące się usługi publiczne, szalone ceny mieszkań. Przyszłość tego pokolenia zależy od rozwiązania problemów, na które ani obóz władzy, ani neoliberałowie nie mają odpowiedzi. Wzbudzanie nienawiści i szczucie na mniejszości, którym się zajmował na ostatniej prostej kampanii Andrzej Duda, żadnego problemu nie rozwiązuje - stwierdził.
Jestem przekonany, że ci młodzi wyborcy za trzy lata przyniosą zmianę w polskiej polityce. To wyzwanie i szansa dla lewicy - zaznaczył.