Sławomir Nowak natychmiast wysłał do ministra SMS-a o treści: "Nie występujesz w katedrze, to decyzja premiera". Sikorski odpisał, że ciężko pracuje nad trzecią wersją przemówienia. Ale Nowak powtórzył: "Nigdzie nie występujesz". Tak się też stało.
Melodramat czy thriller?
W warszawskim hotelu Bristol, w restauracji na parterze, jest stolik. To przy nim Donald Tusk, lider idącej do wyborów po zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, zaoferował miejsce w partii Radosławowi Sikorskiemu, wtedy wyrzuconemu za burtę przez braci Kaczyńskich. Dziś żaden nie żałuje tego kroku. Z pewnością nie Sikorski, nawet jeśli dużo młodszy szef gabinetu premiera sztorcuje go SMS-ami. Bo na co dzień jest ważnym i zwykle najlepiej ocenianym przez Polaków członkiem rządu.
Tusk z kolei korzysta z talentów popularnego polityka - nie tylko w dziedzinie prowadzenia polityki zagranicznej, ale i denerwowania prezydenta Kaczyńskiego. Choć pewnie musi być ciekaw, jak się ten eksperyment skończy. Może to ciekawość podszyta niepokojem? Lider PO wziął do rządu człowieka odbieranego jako jego potencjalny konkurent. Ostatnio w sondażu CBOS ambitny minister przeskoczył premiera.
Ciekawość co do dalszych losów Sikorskiego to zresztą uczucie naturalne. Jego życie to materiał na interesujący film fabularny. Może nawet na kilka filmów.
Pierwszy byłby melodramatem z elementami kina akcji. Chłopak z Bydgoszczy, który dzięki świetnej znajomości angielskiego wyjeżdża do Londynu i dostaje się na Oxford. Którego od rodzinnego kraju oddziela stan wojenny. Potem korespondent wojenny prasy brytyjskiej w Afganistanie walczącym z sowieckimi okupantami. Tam traci przyjaciela, ale w następstwie tych doświadczeń pisze książkę. Mąż słynnej amerykańskiej dziennikarki Anne Applebaum, w której zakochał się przy właśnie burzonym berlińskim murze. Zdobywca amerykańskich salonów, który po powrocie do ojczyzny robi błyskotliwą karierę. Który posiada dworek i marzy, aby zostać sekretarzem generalnym NATO, co nie jest nieprawdopodobne. Który czaruje Polaków eleganckimi szelkami, nienaganną angielszczyzną, skokami ze spadochronem.
Mógłby jednak powstać i drugi film - mroczny polityczny thriller. To byłaby historia, w której kulminacyjnym punkcie nielubiący bohatera prezydent, nie chcąc dopuścić do jego nominacji, rzuca na stół przed premierem bulwersującą sugestię. Jak ustaliliśmy, Lech Kaczyński zarzucił Sikorskiemu nie tylko konszachty z byłym szefem WSI generałem Markiem Dukaczewskim. Twierdził, że obecny szef MON, będąc jeszcze ministrem obrony, interweniował na rzecz białoruskiego szpiega zatrzymanego przez polskie i litewskie służby.
Byłby tam ukazany dramat zderzenia dwóch nie pasujących do siebie osobowości. Całkiem niedawno podczas wspólnej wyprawy do Gruzji między prezydentem i szefem MZS doszło do awantury. "Nie jesteśmy na ty!" - krzyczał Sikorski na wspólnej kolacji. A podobno kiedyś jednak byli...
I byłby to dramat człowieka ambitnego. Bliskiego władzy, której nie może jednak do końca uchwycić. Poczuć jej w rękach.
Radek-plakietka
Gdy przywołać początek kariery Sikorskiego w Polsce, uderza rozbieżność między treścią i formą. Zaledwie 29-letni oksfordczyk z amerykańskimi koneksjami zostaje na kilka miesięcy wiceministrem obrony w antykomunistycznym rządzie Jana Olszewskiego. Jest w ówczesnych warunkach radykałem budzącym kontrowersje swoim brytyjskim paszportem. A równocześnie już wtedy próbuje przywieźć do Polski Zachód. Jako wiceszef MON chciał, aby oficerowie nosili plakietki ze swoim nazwiskiem. Nazwano go więc od razu " Radek-plakietka". Dziś takie plakietki w armii to oczywistość.
Potem następuje ciąg paradoksów. Środowisko polityczne Olszewskiego i Macierewicza jest prozachodnie - ciągnie Polskę do NATO, lansuje takie nowinki jak cywilna kontrola nad armią. A równocześnie jest nieporadne, przaśne, zdominowane przez ludzi wyznających spiskowe teorie. Elegancki Anglo-Amerykanin pasuje do nich coraz gorzej. I sam zostaje z niego wypchnięty - intrygą wewnątrz Ruchu Odbudowy Polski. W roku 1997 związany z Macierewiczem konkurent przesunął go w ostatniej chwili na dalsze miejsce na bydgoskiej wyborczej liście do Sejmu.
Dzięki temu trafia jednak do głównego nurtu polityki - AWS obsadza go na stanowisku wiceministra spraw zagranicznych przy boku Bronisława Geremka. Ówczesny Sikorski daje MZS-owskie pieniądze na Klub Atlantycki Olszewskiego i Macierewicza, ale na jego posiedzeniach broni Geremka. Który zresztą trzyma go na dystans. Jeździ z Wojciechem Cejrowskim na zloty Ciemnogrodu i lubi czasem zaszokować brutalnym językiem. Gdy na pewnym spotkaniu posłowie Mniejszości Niemieckiej sugerują przyznanie praw kombatanckich dawnym żołnierzom Wehrmachtu, Sikorski parska: "A może dawnym funkcjonariuszom SS i Gestapo też?". Ale w jego dworku w Chobielinie opatrzonym tablicą "strefa zdekomunizowana" skład gości na dorocznych imieninach zmienia się. W 1991 r. brylowali tam Olszewski, Moczulski, Korwin-Mikke. W 2004 r. gościem honorowym jest Leszek Balcerowicz.
Jednooki w krainie ślepców
Kilkuletnie polityczne wygnanie, po tym jak w 2001 r. minister Cimoszewicz nie dopuścił do objęcia przez Sikorskiego stanowiska ambasadora w Belgii, dobrze mu robi. W Waszyngtonie jako autor opracowań neokonserwatywnej fundacji American Enterprise Institute nawiązuje kontakty, wyrabia umiejętności, Na długo przed wyborami 2005 r. mówi o sobie jako o przyszłym polskim ministrze spraw zagranicznych.
Nadal jest importerem zachodnich obyczajów. Zawsze rozumiał pożytki z osobistego PR. Znajomych zasypywał e-mailami informującymi o każdym swoim przedsięwzięciu, a imieniny w Chobielinie, pośród oprawionych w ramki aktów nominacyjnych i dyplomów pochwalnych, traktował bardziej jako show niż prywatną imprezę. Z drugiej strony swój późniejszy antagonizm z Kaczyńskimi sprzedawał jako spór kogoś przywiązanego do standardów z ludźmi nieszanującymi procedur, gardzącymi internetem, wiecznie się spóźniającymi.
"Wydarzenia" Polsatu: Luksus dla Sikorskiego
Jemu samemu wypominano z kolei przerost formy nad treścią. Pewien dziennikarz opowiada, jak był z lekka zszokowany wizytą u Sikorskiego, gdy nowy minister pomieszkiwał jeszcze po powrocie w hotelu rządowym.
"Zobaczyłem w przedpokoju długie rzędy czarnych i brązowych butów typu Oxford, coś około 30 par" - wspomina. Ale nie tylko z powodu butów Sikorski był co najmniej "jednookim w krainie ślepców ". Jak ktoś o nim napisał, to jeden z niewielu Polaków, który dzwoniąc do prezesa Banku Światowego czy naczelnego "Washington Post", ma pewność, że ten odbierze słuchawkę.
Historia jego związków z obozem Kaczyńskich jest skomplikowana. W 2005 r. przed wyborami zaprosił do Waszyngtonu najpierw uważanego za przyszłego premiera Jana Rokitę, potem zmienił go na Jarosława Kaczyńskiego, wreszcie pojechał jednak Rokita. Ale z tej szarpaniny akurat trudno Sikorskiemu robić zarzut. Wielu ludzi obstawiało wtedy koalicję PO - PiS. Związany z Ameryką wolnorynkowy antykomunista pasował do tej układanki.
Agent Londynu czy Moskwy?
Jako szefa MON w czysto PiS-owskim już rządzie przeforsował go nowy premier Kazimierz Marcinkiewicz. On sam zabiegał o MSZ. Tyle że od początku pojawiły się napięcia na linii on - obaj bracia Kaczyńscy. " Najpierw nie ufali mu jako człowiekowi Londynu i Waszyngtonu. Potem zaczęto o nim mówić na partyjnych zebraniach jako o <człowieku Moskwy >" - wspomina kolega z rządu.
Nie przeszkodziło to bohaterowi tych dziwnych spekulacji zasiadać przez 15 miesięcy w rządzie PiS, ostatnie pół roku przy premierze Jarosławie Kaczyńskim. Zmógł go dopiero konflikt z prezydentem. Lech Kaczyński widział w nim młodego aroganta, który wprawdzie ostentacyjnie wstawał, gdy głowa państwa wchodziła do pokoju, ale każdym grymasem ust okazywał brak respektu, Sam Sikorski narzekał, że spotkania z prezydentem zabierają mnóstwo czasu, a nie kończą się konkluzją. Poległ na tym, że mianował zastępcę szefa sztabu bez konsultacji z pałacem. Miał do tego formalne prawo, ale w kategoriach politycznych był to błąd.
Po fakcie pojawiły się też zarzuty merytoryczne, choć artykułowane półgębkiem. Sikorski zapowiadał postawienie na młodszych oficerów nieumoczonych w komunizm - ba, kończących zachodnie uczelnie. W praktyce nie dokonał wielu zmian personalnych. To jego następca Aleksander Szczygło wymienił dowódców niemal wszystkich rodzajów sił zbrojnych, dywizji, brygad, nawet większości wojskowych komend uzupełnień. "Podczas pewnej kolacji uderzało mnie, jak mocno pan Sikorski jest zafascynowany starymi generałami " - opowiada jego kolega z rządu Ludwik Dorn.
Bilansu Radka broni jego dawny szef Kazimierz Marcinkiewicz. "Jak mógł cokolwiek zmieniać, skoro każda decyzja personalna wywoływała ostry zatarg z prezydentem?" - pyta były premier.
Cień Dukaczewskiego
Oliwy do ognia dolały kontrowersje wokół weryfikacji WSI. Sikorski bronił swojej kontroli nad służbami wojskowymi i miał pretensję o narzucenie sobie niechcianego podwładnego - Antoniego Macierewicza. Ale z kolei politycy PiS wyrzucali mu osłanianie wysokich oficerów rozwiązanych służb. "Dlaczego wysłał na roczne studia do Stanów ostatniego szefa WSI Janusza Bojarskiego, choć jechać miał ktoś inny? Czy nie po to, żeby generał uniknął weryfikacji" - pyta retorycznie współpracownik Szczygły. W tym kontekście zabiegi, aby umieścić Dukaczewskiego traktowanego przez PiS jako symbol dawnych chorych układów na placówce w Iraku czy w Chinach, zostały uznane za przyznanie się do winy. A po roku prezydent sięgnął w rozmowach z Tuskiem po tajemniczą historię interwencji na rzecz białoruskiego szpiega Siergieja Monicza. Ludzie z jego kancelarii przekonują, że minister działał w tej sprawie jako tuba wojskowych.
Kwestię bliskich relacji Dukaczewskiego z Sikorskim wrzucił ostatnio do debaty jego zdymisjonowany zastępca Witold Waszczykowski. "Mógł szukać u niego wsparcia w rozgrywce z Macierewiczem, ale z pewnością nie działał na pasku WSI" - przekonuje polityk PO. Inny znajomy przypisuje te kontakty młodzieńczej fascynacji Radka służbami. Dukaczewski rewelacjom Waszczykowskiego zaprzecza: "Bywałem u niego w gabinecie rzadko, zawsze służbowo. Miło jest słyszeć, że ktoś mógłby być pod moim urokiem, ale to nieprawda."
Ale zarzuty padają i z drugiej strony, także nie wprost. Wiadomo, że Macierewicz miał się interesować materiałami z inwigilacji Sikorskiego przez WSI z początku lat 90. Tymczasem jego przyjaciele idą dalej. Twierdzą, że po jego odejściu z MON kontrwywiad wojskowy miał gromadzić na niego materiały.
Kurs: pragmatyzm
Sam Sikorski mógł imponować grobowym milczeniem przez kilka miesięcy pod dymisji, choć jego następca atakował go nieustannie. Odbił to sobie jednak, wchodząc do PO. "Ma za zadanie prowokować Lecha Kaczyńskiego " - twierdzi Michał Kamiński i przytacza długą listę przypadków, od niezbyt grzecznego spóźnienia na spotkanie w pałacu prezydenckim po unikanie konsultowania czegokolwiek. Można jednak odnieść wrażenie, że w relacjach obu polityków nie wszystko jest PR-em, także ze strony Sikorskiego. Wybuch na kolacji w Gruzji pokazuje, że eksponujący nienaganne maniery szef MSZ też traci panowanie nad sobą. Trudno się zresztą dziwić - zważywszy na przykład niecodzienną formę przesłuchania, jaką zafundował mu Lech Kaczyński w związku z kontrowersjami wokół tarczy antyrakietowej.
Jego aktywność w roli szefa MSZ jest od pierwszej chwili przedmiotem ostrej kontrowersji z PiS i Pałacem Prezydenckim. Sikorski, wciąż mieszkaniec "strefy zdekomunizowanej", drażni opozycję pragmatyzmem. Owszem, w ostatnich latach sięgał jeszcze po dawny ostry język, jak wówczas, gdy nazwał projekt rosyjsko-niemieckiego gazociągu "paktem Ribbentrop - Mołotow". Ale to w coraz większym stopniu ornamentyka. "Zresztą uważam, że Pałac Kultury należy zburzyć " - tak zakończył swoje expose o polityce zagranicznej. Miało się wrażenie autoparodii.
Gdy padają zarzuty nadmiernych złudzeń wobec Rosji i zaniedbania dobrych stosunków z państwami bałtyckimi czy Ukrainą, jakby dla dodatkowego podsycenia tej krytyki na kilka kluczowych stanowisk w resorcie mianuje absolwentów sowieckiej szkoły dyplomacji MGIMO. Jeden z nich, Jarosław Bratkiewicz, kieruje departamentem wschodnim. Inny - Cezary Król - jest szefem sekretariatu ministra. "Ci ludzie to często świetni specjaliści, ale podchodzą do tematyki wschodniej jednostronnie. Skłonni są podporządkować relacjom z Rosją nasze stosunki z innymi sąsiadami " - przekonuje Witold Waszczykowski, dziś w obozie prezydenta.
Szczególnie tajemniczą rolę odegrał Sikorski w kontrowersjach wokół tarczy antyrakietowej. Politycy PiS chętnie dorabiają mu gębę złego ducha Tuska. "Gdy lider PO rozmawiał z prezydentem, znajdowali wspólny język w tej kwestii. Gdy pojawiał się Sikorski, wszystko się psuło" - mówi prezydencki minister. Jest i konkurencyjna wersja Waszczykowskiego, według której Sikorski jako człowiek bez politycznego zaplecza skłonny był się podporządkować interesowi partyjnemu Platformy.
Najbardziej radykalni dawni koledzy doszukują się prorosyjskich uwikłań. Inni spekulują, że Sikorski opóźniał rokowania w sprawie tarczy, bo grał już na nową demokratyczną administrację. Więc już nie agent Moskwy, a co najwyżej Baracka Obamy, można by skwitować ironicznie. Ministra broni dawny polityk PiS i były szef komisji spraw zagranicznych Paweł Zalewski. " Myślę, że Sikorski zmierzał do porozumienia w sprawie tarczy. Nieprzypadkowo zakładałem się od początku z wieloma osobami, że wszystko skończy się dobrze. "
Rozstanie z Ameryką
Zalewski wygrał koniak między innymi od Macierewicza. Ale problem zasadniczej przemiany Sikorskiego nie zniknął. W latach 90. uchodził za wyznawcę proamerykańskiej linii. Dziś zachowuje wobec Ameryki rezerwę.
Skąd ta zmiana - kurs raczej na Unię Europejską niż USA? Przeciwnicy i znajomi chętnie odwołują się do psychologii. "Chce zetrzeć z siebie piętno człowieka Ameryki, na dokładkę męża swojej żony " - mówi dziennikarz obserwujący go jeszcze w Waszyngtonie. Politycy PiS kolportują inną wersję. Pod koniec 2005 r. Sikorski jak nowy szef MON spotkał się z amerykańskim sekretarzem obrony Donaldem Rumsfeldem. Od razu wyciągnął listę potrzeb polskiej armii, licząc na amerykańską pomoc. Rumsfeld, choć dawny znajomy z neokonserwatywnych paneli, potraktował go lodowato.
Sikorskiego broni Marcinkiewicz. "Właśnie dlatego, że zna od podszewki amerykańską politykę, wie jak instrumentalnie traktowane są przez nią państwa Europy wschodniej. Musiał się kiedyś postawić " - ocenia były premier.
Czy to efekt przeżutych upokorzeń, czy starannych przemyśleń, Sikorski jest dziś względnie konsekwentny. Kolegów z rządu Marcinkiewicza pytał retorycznie: kto nam daje więcej pieniędzy USA czy Niemcy? I zestawiał nikłą amerykańską pomoc z ogromnymi sumami, jakie uzyskujemy z brukselskiej centrali. Co nie oznacza, że Amerykanami nic go już nie łączy. W filmie brytyjskiej dziennikarki Evy Ewart drążącej sprawę więzień CIA w Polsce Sikorski jest jedynym polskim politykiem broniącym tezy: Polska jest ofiarą prowokacji.
Trudniej odpowiedzieć na pytanie o jego sprawność i konsekwencję wykazywaną w roli ministra. "Inaczej niż przedstawicieli starszych pokoleń nikt nie musi go uczyć nowoczesnej dyplomacji opartej na osobistym kontakcie i na komórce. Świetnie to rozumie. Ale nie jestem pewien, czy zdaje egzamin najważniejszy dla każdego ministra: czy panuje nad resortem" - rozważa ekspert od spraw bezpieczeństwa Bartłomiej Sienkiewicz.
W rozmowach z ludźmi MSZ i ekspertami można znaleźć odpowiedzi. "Nie buduje zespołu, gra na siebie, nawet nie zna wszystkich swoich dyrektorów" - narzeka czynny dyplomata. Inny specjalista od spraw zagranicznych zauważa: "Anna Fotyga ukuła teorię, że należy jak najmniej jeździć za granicę, żeby nie przesiąkać argumentami naszych partnerów. Sikorski zmienił to absurdalne nastawienie o 180 stopni. Ale jego aktywność jest często pusta. Prowadzi zdawkowe kurtuazyjne rozmowy, z których nic nie wynika."
Obrony podejmuje się Paweł Zalewski: "W relacjach z USA tarcza jest w końcu sukcesem. W stosunkach z Rosją Sikorski próbuje mobilizować Zachód do wspólnych wystąpień i zrobił w tej dziedzinie chyba tyle, ile mógł. Słabością jest nieumiejętność budowania współpracy z państwami bałtyckimi, Czechami czy Ukrainą. Ale już pozyskanie Szwecji dla naszej polityki wschodniej to ewidentne osiągnięcie."
Na łasce Tuska
Inny obrońca przekonuje nas, że za niektóre mielizny polityki zagranicznej tego rządu niekoniecznie należy obwiniać Sikorskiego. " To prawda, w kancelarii premiera nie powołano doradcy do spraw polityki zagranicznej, więc w teorii minister ma wolną rękę. Ale na przykład wizytę moskiewską Tusk szykował w oparciu o materiały zewnętrznych ekspertów. Ich stosunki były wtedy chłodne, a otoczenie premiera traktowało sprawy międzynarodowe w kategoriach marketingu. Dopiero od wiosny nabrali do siebie zaufania."
Bo Waszczykowski w jednej sprawie ma rację: elokwentny minister pozbawiony politycznego zaplecza jest zdany na łaskę Tuska. Obecnemu premierowi potrzebny był przede wszystkim widowiskowy akces Sikorskiego do Platformy. Wolał jednak wepchnąć nowego kolegę do MON, gdzie nie miałby on takiej okazji do błyszczenia. Ministrem spraw zagranicznych miała być zaprzyjaźniona z gdańskimi liberałami dyplomatka Barbara Tuge-Erecińska. Sikorski się jednak postawił, pomogło mu mocne wsparcie Władysława Bartoszewskiego. Ale to chyba ostatnie ustępstwo Tuska. Oczywiście PO jako całość stoi murem za szefem MSZ, broniąc go czasem słowami, które parę lat temu by nie padły. Antoni Mężydło, który był z nim wcześniej i w ROP, i w obozie Kaczyńskiego, wysławia go jako nowoczesnego ministra, który miał dowieść odwagi, decydując się na polepszenie stosunków z Białorusią. A szef komisji spraw zagranicznych Krzysztof Lisek bagatelizuje problem absolwentów MGIMO. "Od kiedy oceniamy ludzi po ukończonych przez nich szkołach? Ta, nawiasem mówiąc, świetnie przygotowywała do roli dyplomaty. "
Ale sam premier na początku nie zabierał go nawet zagranicę. Podrażniony jakimś pytaniem dziennikarzy o tematy międzynarodowe, Sikorski odburknął kiedyś: "Musicie pytać tych, którzy decydują". Potem faktycznie wzajemne stosunki się polepszyły. Ale historia z SMS-ami Nowaka pokazuje, że ceną była jednoznaczna hierarchia.
Obrazuje to następująca anegdota. Gdy tylko Sikorski dowiedział się, że premier grywa w piłkę nożną z najbliższymi współpracownikami, przyjechał na stadion. Ale Tuska nie było, Sikorski pokręcił się, oznajmił, że jednak nie czuje się najlepiej i zniknął. Potem grał parę razy, ale bez entuzjazmu. Skończyło się kontuzją.
Pytany, czy Tusk obawia się Sikorskiego, wpływowy polityk PO wybucha śmiechem. "On nie ma ludzi, nie ma pieniędzy na kampanię" - zauważa. Inny polityk Platformy tłumaczy, że Sikorski znalazł się w pułapce. Nie mając wpływów w partyjnym aparacie czy w terenie, jest zmuszony opatrywać każde wystąpienie laudacjami na cześć lidera. To nie buduje mu wizerunku niezależnego polityka. A na namaszczenie na następcę nie ma dziś szans. Może kiedyś jako rezerwowy kandydat na prezydenta. Może...
Polityk kontraktowy
Tym jest to trudniejsze, że Sikorski stracił dawną wyniesioną z Ameryki zdolność kokietowania znajomych. Raczej gubi po drodze ludzi, niż pozyskuje nowych. "Zarozumiały, bez kontaktu - to najczęstsza opinia innych polityków. Już lepiej wychodzi mu gra z mediami. Na ile jednak może mu się to przydać?"
"Radek to polityk pasujący do USA, kraju, gdzie można przeskoczyć partyjne struktury i zawędrować na szczyty na przykład dzięki mechanizmowi prawyborów. W Polsce może być całe życie politykiem kontraktowym, wynajmowanym do roli ministra. Nigdy nie stanie się przywódcą, bo jest typem solisty" - mówi dobrze go znający polityk partii Kaczyńskiego.
Pozostaje kariera zagraniczna. Sikorskiemu i przyjaciele, i wrogowie przypisują ambicje objęcia posady sekretarza generalnego NATO. To misterna gra o to stanowisko miała go popychać do kokietowania amerykańskich Demokratów i szukania poparcia w stolicach europejskich. "Czy to możliwe? Jak wszyscy oksfordczycy jest ambitny" - prognozuje Marcinkiewicz.
W teorii nie jest bez szans, choć Europejczycy i Demokraci mogą go wciąż postrzegać jako zamaskowanego neokonserwatystę. Pytanie, czy ma odpowiedni format. Wrogowie z PiS chętnie przedstawiają go jako infantylnego chłopca, który podczas wizyty z prezydentem na Ukrainie zażądał od gospodarzy futrzanej czapki gwardzisty pilnującego pałacu prezydenckiego i potem paradował w niej na lotnisku. Podobne sygnały płyną i z otoczenia Tuska. Premier podobno aż za głowę się złapał, gdy usłyszał, jakie dowcipy opowiada jego minister dziennikarzom: Dlaczego Obama ma polskie korzenie? Bo jego przodek zjadł polskiego misjonarza.
Ale w stosunkach oficjalnych bardzo się pilnuje, by nie popełnić gafy, a powitanie zafundowane w Chobielinie ministrowi spraw zagranicznych Niemiec Steinmeirowi świadczy o tym, że rzeczywiście rozumie naturę dyplomacji. Nawet jeśli jego polityka nie ma wyraźnych konturów, to go nie różni zbytnio od jego odpowiedników w innych krajach. Bywa też naprawdę dowcipny. Spytaliśmy go, czy chciałby porozmawiać o sobie samym. Odpowiedział SMS-em: "Nie zabiegam o reklamę".