Tomasz Żółciak: Grzegorz Osiecki: Co jest dla pana najważniejsze: walka z inflacją, upominanie się o różne grupy społeczne i ich prawa czy kwestie praworządności?
Adrian Zandberg: Dziś największe wyzwanie to, żeby nie pogorszyła się - i o to skokowo - jakość życia Polaków. Na to składają się ceny jedzenia, energia, ogrzewanie... Widać nieprzygotowanie do zimy: teraz w składach węgla, a za parę miesięcy odbije się to w rachunkach, które mieszkańcy miast dostaną za centralne ogrzewanie.
Embargo na rosyjski węgiel wprowadziliśmy za szybko?
Problem nie w embargu. To była słuszna decyzja. Chodzi o to, co trzeba było robić równolegle - przygotować alternatywne źródła dostaw. Tu rząd skrewił. Nie chcę wchodzić w licytację, czy bardziej, czy mniej niż inni. To ma małe znaczenie dla mieszkańca wsi, który będzie musiał wyjąć z kieszeni grube tysiące złotych na ogrzanie domu. Problem jest też w miastach - ciepłownie odwołują przetargi, bo nie są w stanie znaleźć węgla. Jeśli rząd tego problemu nie rozwiąże, Polskę czeka trudna zima. Morawiecki lubi mówić o putinflacji. Ale to nie jest cała prawda. Zasadniczy kłopot jest taki, że rząd boi się dużych podmiotów gospodarczych i zachowuje się wobec nich tchórzliwie. A firmy zwietrzyły okazję i bezwzględnie ją wykorzystują. To widać po poziomie marż i zysków.
W państwowych firmach?
Mówię także o dużych podmiotach prywatnych. Mamy trudną sytuację, która uderza w miliony pracowników i w drobne firmy. Ale jak się spojrzy, jakie są wyniki dużych, to widać, że kryzys im służy. Jeżeli wszyscy słyszą, że ceny idą w górę, to to ma też drugą stronę - ludzie się nie buntują, kiedy podnosisz ceny. Więc co robią ci, którzy mają hegemoniczną pozycję? Podnoszą ceny, nawet gdy nie muszą. Bo mogą. Bo to daje wyższe zyski. W ten sposób oczywiście nakręcają inflację. A rząd - i o to mam duże pretensje do Morawieckiego - grzecznie na to patrzy i nic nie robi.