Do Joanny Muchy, parlamentarzystki Polski 2050, wysłałem taki list: "Szanowna Pani, kiedyś życie było prostsze. Czytało się Hayeka i kłóciło z keynesistami albo śledziło politykę szwedzkiej socjaldemokracji – i zostawało socjaldemokratą lub, przeciwnie, korwinowcem. Człowiek wiedział na czym stoi, podczas kiedy dzisiaj samo używanie pojęcia idei budzi zgryźliwe śmiechy. Wręcz mamy teraz sekwencję: idea – ideowiec – naiwniak – głupek. A już najgorzej, to mieć wizję polityczną. Bo jak mawiał Donald Tusk, jeśli ktoś ma wizje, niech idzie się leczyć. A Pani? Jest Pani wyleczona z wizji? Czy jednak ma Pani idee, które ożywiają? Może nawet polityczną wizję?”. I zaczęliśmy rozmawiać.
Joanna Mucha: Każdy jest odpowiedzialny za własne wybory. Społeczeństwo może brać na siebie odpowiedzialność za to, aby członkowie wspólnoty rozumieli konsekwencje swoich działań i decyzji. Ale za indywidualny wybór odpowiada ta osoba, która decyzję podjęła. Inaczej traktowalibyśmy ludzi jak wiecznie niedojrzałe dzieci.
Widzę to inaczej. Zostawmy ludziom wolność, ale nie zostawiajmy ich samych. Oglądałam właśnie wykresy obrazujące to, ile godzin spędzamy z przyjaciółmi, współpracownikami, rodziną, w samotności – w różnych okresach naszego życia, od urodzenia do śmierci. Po zakończeniu działalności zawodowej ten ostatni wskaźnik – czas spędzany w samotności – skacze w górę. Państwo ma przestrzeń do prowadzenia polityki zapobiegania temu, by człowiek kończący pracę nie lądował w samotni. Są nawet kraje, w których lekarz wystawia na recepcie na depresję zalecenie: wspólna rekreacja z innymi ludźmi. Państwo nie będzie nigdy odpowiadało za indywidualne porażki, lecz może budzić świadomość wagi więzi międzyludzkich i metod ich wzmacniania. Warto spojrzeć na megatrendy – w każdym badaniu pojawia się problem osamotnienia.
Pańska wyobraźnia bywa zaskakująca. Nie sądzę, bym stanęła przed taką możliwością. Choć chciałabym.
Ale ten model z przeszłości – wielopokoleniowej rodziny – nie jest jedynym dostępnym. Nie docenia pan ludzkiej kreatywności.