Tusk i Bodnar mogą powiedzieć: Rząd dotrzymał obietnic

Donald Tusk i Adam Bodnar mogą zacierać ręce z radości. Niezależnie od tego, czy prezydent Andrzej Duda spojrzy życzliwym okiem na ich mrówczą pracę co do zmian w Trybunale Konstytucyjnym i Krajowej Radzie Sądownictwa, czy od razu wyrzuci ustawy do kosza - panowie mają święty spokój. Przynajmniej na jakiś czas.

Reklama

Nikt nie może zarzucić rządzącym - ani Komisja Europejska, ani najwierniejszy elektorat, ani stowarzyszenia sędziowskie czy organizacje obywatelskie - że naprawę wymiaru sprawiedliwości odłożyli ad acta czy traktują po macoszemu.

Ponadto z badań opinii wynika, że elektoraty Lewicy, Trzeciej Drogi i Koalicji Obywatelskiej oceniają politykę rządu w tym obszarze zdecydowanie pozytywnie, choć przecież mało się tu jeszcze realnie wydarzyło. Można więc zakładać, że wyborcy Tuska i jego partnerów koalicyjnych najzwyczajniej w świecie akceptują intencje prawodawcy i kierunek zmian. Doceniają determinację szefa resortu sprawiedliwości i widzą, że taka polityka zdobywa uznanie również w oczach Brukseli - czego dowodem jest odblokowanie KPO.

Jedyne, co psuje ten sielski obrazek, to niedający się okiełznać chaos w Prokuraturze Krajowej. Co więcej, sygnały płynące z otoczenia prezydenta, który nie będzie spieszył się z wydaniem opinii w sprawie nominacji nowego Prokuratora Krajowego, wskazują, że nie ma co liczyć na szybkie rozwiązanie konfliktów wokół tej instytucji.

Próba układania się z prezydentem Dudą skazana na porażkę?

Niemniej nikt też obiektywnie nie może zarzucić ministrowi sprawiedliwości, Adamowi Bodnarowi, że nie odpowiada na krytykę wobec przygotowanych przez siebie projektów ustaw.

Pierwszy przykład z brzegu to proponowane zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa. Wystarczy przejrzeć uwagi zamieszczone w ramach konsultacji do projektu ustawy, by dostrzec, że część postulatów środowiska prawniczego resort uwzględnił. Chodzi m.in. o uniknięcie zarzutu dzielenia sędziów na lepszych i gorszych. Resort wycofał się m.in. z zakazu kandydowania sędziom do KRS, którzy wcześniej byli delegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości.

Reklama

Byłby to nie tylko ukłon w stronę krytycznych wobec reform środowisk prawniczych, niezaangażowanych w bieżące spory polityczne, ale także pod adresem prezydenta Andrzeja Dudy.

Zarówno Szymon Hołownia jak i Adam Bodnar wysyłali zresztą pojednawcze komunikaty w stronę Pałacu Namiestnikowskiego. Problem w tym, że prezydent jako zakładnik humorów twardego elektoratu PiS ma małe pole manewru. Zwłaszcza, jeśli poważnie myśli o walce o przywództwo na prawicy.

Ile może Andrzej Duda

Wcześniej z pałacu płynęły sygnały o tym, że przy spełnieniu pewnych warunków (chodzi m.in. o niepodważanie statusu sędziów, w których nominacji uczestniczył prezydent) obie strony mogą zasiąść do rozmów. Jednak wczoraj prezydencki doradca Błażej Poboży, nie znając szczegółów wszystkich proponowanych rozwiązań, negatywnie wypowiadał się o "postępującej bodnaryzacji prawa".

Nawet jeśli prezydent sięgnie po weto, teoretycznie można spodziewać się, że niekoniecznie będzie chciał widowiskowo wyrzucić wszystkie ustawy do śmietnika. I, pozorując dialog, rozpocznie rozmowy z rządem w sprawie rozwiązania sytuacji z Trybunałem Konstytucyjnym. Po to, żeby odrzucić oskarżenia rządu, że sprzeciwia się naprawie wymiaru sprawiedliwości.

Jednocześnie Duda będzie chciał pokazać swojemu obozowi, że twardo stoi na straży "zdobyczy 8 lat Zjednoczonej Prawicy", że nadal jest strażnikiem PiS-owskiego dziedzictwa, a jednocześnie być może zaakceptuje jedną z ustaw pakietu Bodnara. Oczywiście jeśli warunki brzegowe obozu prezydenckiego zostaną spełnione.

Tak czy owak rząd - w przypadku ostrej blokady ze strony prezydenta - zawsze będzie mógł powiedzieć, że to Andrzej Duda jako zakładnik prawicy hamuje naprawę państwa, że nie dorósł do roli "prezydenta wszystkich Polaków" i arbitra polskich sporów, a reformy skutecznie uda się przeprowadzić dopiero po wyborach prezydenckich.

Tym samym próba naprawy sytuacji w sądownictwie - na co wskazuje obecna sytuacja - po raz kolejny staje się zakładnikiem zabetonowania dwóch zwaśnionych obozów i osobistych ambicji Andrzeja Dudy.

Tomasz Mincer