PiS leży na deskach? Jeszcze nie, ale przegra wybory

Dziennik.pl: PiS przegra wybory samorządowe?

Jarosław Makowski, wiceprezydent Katowic, polityk Koalicji Obywatelskiej, wieloletni szef think tanku tej partii, Instytutu Obywatelskiego: Moim zdaniem tak. Potęga polityczna Prawa i Sprawiedliwości zbudowana była na kilku fundamentach.

Reklama

Jakich?

Po pierwsze, władza, którą PiS sprawowało w państwie. Po drugie, kontrola nad większością mediów, tak zwanych narodowych. Jak wiemy, media te były na skinienie palcem ludzi Kaczyńskiego. I po trzecie, służby specjalne. Komisja do spraw afery Pegasusa pokazuje, jak działała partia z siedzibą przy Nowogrodzkiej. De facto Pegasus był jej potrzebny do śledzenia wrogów - opozycji, a także konkurentów wewnątrz PiS. Po to, aby mieć na nich wszystkich haki.

A pieniądze?

Reklama

To ostatni element - nieograniczony dostęp do kasy, czego wykwitem było tworzenie różnych funduszy przez rząd Mateusza Morawieckiego. Pandemia COVID-19 zresztą ekipie Zjednoczonej Prawicy pomogła. Widzieliśmy transfer publicznych pieniędzy do funduszy, a następnie finansowanie z nich kampanii wyborczych i projektów ludzi partii władzy. Patrz: Fundusz Sprawiedliwości, Fundusz Leśny - wszystko to było drenowanie publicznych pieniędzy na rzecz partii.

To się skończyło.

Dziś PiS jest po pierwszym nokaucie, ale na deskach wyląduje dopiero po wyborach samorządowych. Bo te wybory nigdy nie były dla nich łaskawe - nawet, jak mieli pełną władzę.

Optymista z pana. Co o tym zdecyduje?

Przede wszystkim unijna perspektywa finansowa 2021-2027 oznacza gigantyczny transfer środków. A Koalicja Obywatelska dziś znaczy - odblokowanie środków unijnych. To będzie drugi krok Polski w budowie, tym razem oparty głównie o transformację energetyczną. Unijne środki podniosą jakość życia, dadzą nowe, zielone miejsca pracy, a jednocześnie unowocześnią infrastrukturę energetyczną, np. w kwestii termomodernizacji budynków czy produkcji czystej i taniej energii. I, co ważne, te fundusze będą po raz kolejny dzielone przez urzędy marszałkowskie, ale koniec końców trafią do polskich przedsiębiorców. Co oznacza - w perspektywie coraz niższej inflacji - znaczący rozwój gospodarczy.

I jakie to ma znaczenie dla spodziewanej przez pana porażki PiS?

PiS de facto zostanie bez narzędzi, które dawały mu nie tylko poczucie, ale rzeczywistą kontrolę nad rzeczywistością. W konsekwencji prawica, co widać, już się dzieli. W moim przekonaniu będzie to powrót do początku lat 90. XX wieku - mocno podzielonej prawej sceny politycznej, ścigającej się na radykalizm.

Największy błąd Jarosława Kaczyńskiego

Czego jeszcze Kaczyński nie dostrzega?

Dwa kryzysy, przez które przeszliśmy - pandemiczny i uchodźczy - pokazały, że często to władze lokalne radzą sobie lepiej niż rząd w Warszawie. Bo kto pierwszy budował punkty szczepień, kto niósł pomoc zamkniętym w domach seniorom, kto przez pierwszy miesiąc zaopiekował się uchodźcami? Wszystko to robiły samorządy. Tymczasem PiS nigdy w samorządach mocny nie był.

Kaczyńskiego nigdy nie interesowała władza jako podnoszenie jakości życia mieszkańców.

Kaczyński dał ludziom do ręki 500 złotych, ale nie podniósł jakości usług publicznych?

Prezesa PiS interesowała władza w sensie trzymania ludzi za gardło - poprzez służby, policję, wojsko. Mieliśmy władzę, która pałuje kobiety i ściga Pegasusem. Z drugiej strony były samorządy, które organizowały punkty szczepień, szyły maseczki itd.

Kluczowe jest to, że nawet jak PiS rządził i miał pełnię władzy na górze, to i tak nie mógł zdobyć władzy na dole. A decentralizacja to skuteczność. Tymczasem Kaczyński nie docenił samorządów.

Źle skalkulował?

Prezes poszedł na wojnę z sądami, którą przegrał, bo powierzył tę misję kompletnemu dyletantowi, czyli Zbigniewowi Ziobrze, a powinien iść na wojnę z samorządami. Kaczyński chciał dobić samorządy dopiero w trzeciej kadencji. Ale gdyby założył im pętlę na szyję na samym początku epoki "dobrej zmiany", to w moim przekonaniu dziś byśmy nie cieszyli się rządami Koalicji 15 października.

Zielony Ład? Nic na siłę

Wspomniał pan o zastrzyku finansowym z Unii. Część polityków gra na społecznych lękach wokół Zielonego Ładu, rezygnacji z węgla, aut spalinowych czy pieców węglowych. Jak przeprowadzić kraj przez ten proces?

Przypomina mi się kryzys migracyjny sprzed blisko dekady. Zauważmy, że Donald Tusk nawet w tej piekielnie trudnej kwestii, będąc szefem Rady Europejskiej, gasił wszystkie optymistyczne narracje. Mówiono wówczas, że proces integracyjny Unii jest najprostszym z możliwych sposobów, by poradzić sobie z napływem ludności do Europy. Wtedy Tusk przestrzegał, by nie wylewać dziecka z kąpielą. I zwracał uwagę, że nie należy ignorować lęków własnego społeczeństwa.

A dziś?

Dziś premier to samo podejście prezentuje w kontekście Zielonego Ładu. Nie może być tak, żeby Zielony Ład był pisany ponad albo wbrew obywatelom. Dobra reforma jest dobra wtedy, gdy ludzie ją akceptują. Przepychając na siłę Zielony Ład i całą agendę z tym związaną, możemy doprowadzić do tego, że w czerwcu w wyborach do Parlamentu Europejskiego zwyciężą partie skrajne, nacjonalistyczne, które najchętniej zatopiłyby wspólną Europę.

Istnieje ryzyko, że osiągną dobry wynik…

W tym sensie musimy słuchać politycznych realistów. Z jednej strony trzeba sprawić, żeby politycznie kolor zielony przestał kojarzyć się zaciskaniem pasa, z rezygnacją z samochodów, zakazem jedzenia mięsa itd. Czyli żeby nie iść drogą polskiej szkoły reformy, wedle której reforma ma boleć. To byłby absurd! Dobra reforma to taka, która jest akceptowana przez ludzi, i która sprawia, że ludzie czują, że odnoszą korzyść ze zmian, które nadchodzą.

Nie możesz nakładać na ludzi ciężarów, których sam nie tkniesz ręką. A dziś trochę to tak wygląda. I Tusk wie, że jeśli przegniemy w tej sprawie, to nie będzie ani Zielonego Ładu, ani wspólnej Europy, tylko Europa nacjonalistów.

rozmawiał Tomasz Mincer