Jestem przekonany, że doszło do sfałszowania raportu Jerzego Millera czy też opinii, o które został oparty raport Jerzego Millera, i dlatego ta komisja jest niewiarygodna - będzie skierowane zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa - mówił mecenas Kownacki.
Według pełnomocnika Ewy Błasik funkcjonariusze publiczni "wmontowali" generała Błasika do kokpitu a następnie sporządzili nieprawdziwy raport. - Na pewno zrobili to ze swojej niekompetencji, na pewno zrobili to pod przemożnym wpływem Rosjan, chcąc na siłę - skoro już Rosjanie ustalili, że pan generał jest w kokpicie - też go tam "wmontować" - mówił Kownacki.
Wydaje się, że rodzinie należą się przeprosiny. Dziwi mnie, że pan premier Tusk tego nie widział, a w momencie, kiedy raport całkowicie zaczyna się rozpadać, ma pieniądze na to, żeby nie przeprosić pani Ewy Błasik, tylko żeby organizować komisję Millera na nowo, płacić jej i próbować walczyć z innymi ustaleniami - powiedział Kownacki.
Komentarze (29)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeNo powiedzcie - kto??
Nie wiecie?
No to ja Wam podpowiem!
Zd.rad.ek z B.u.l.em!
Ten sam Zd.rad.ek, co to wysłał w pół godziny po katastrofie słynnego SMS-a:
„Katastrofę spowo.dowali pil.oci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”.
Sam gen. P.e.te.l.ic.ki oświadczył w mediach, że takiego SMS-a otrzymał od jednego z pol.ityków Plat.formy!
I niedługo po tym gen. P.e.te.l.ic.ki został bez swojej wiedzy i zgody wyeksp.ediowany do lepszego świata!!
Wyobraźcie sobie, że Rosjanie podczas II wojny mordują skrytobójczo kilkadziesiąt tysięcy waszych jeńców, nie przyznają się do tego i zwalają winę na Niemców. Po latach prawda wychodzi na jaw, a królowa, wraz z całym sztabem generalnym, szefem Banku Anglii, szefami najważniejszych instytucji państwowych i arcybiskupem Canterbury leci w rocznicę tego mordu do Rosji, żeby uczcic pamiec pomordowanych brytyjskich żolnierzy. Tam samolot krolowej rozbija się w drzazgi w niewyjaśnionych okolicznościach. Rząd nie tylko nie podaje się do dymisji, ale powierza śledztwo Rosjanom, którzy ogłaszają, że do sterów dorwała się królowa wraz z naczelnym dowódcą lotnictwa i po pijaku rozbili samolot. Rząd angielski potwierdza tę wersję, BBC i Reuter w komentarzach przypominaja ogólnie przedtem znaną lekkomyslnośc i pychę królowej oraz jej zamilowanie do ginu, wytykają angielskim pilotom nieudolnośc i braki w wyszkoleniu, ubolewają nad degrengoladą moralną rodziny krolewskiej i pijanstwem w silach zbrojnych, a w lotnictwie w szczegolności, ale jednoczesnie Parlament rekomenduje ministra obrony narodowej do Izby Lordów, a premier sklada wniosek o awansowanie szefa Intelligence Service na generala dywizji itd.
Nie ma najmniejszego znaczenia, że w sprowadzonej do GB, a zaplombowanej przez Rosjan trumnie królowa ma trzy nogi i jest ubrana we frak i męskie kalesony (niektore tabloidy nawet nawoluja z tego powodu do odmówienia królowej prawa do godziwego pochówku i sugeruja, ze królowa miala skrywane inklinacje transseksualne), niektóre ofiary maja po dwie cudze wątroby zamiast jednej wlasnej, inne kupę śmieci w brzuchu...
Nieważne, że cały teren katastrofy Rosjanie zaorali i pokryli betonowymi plytami, że zatarli ślady, drzewa wycięli w pień, a wrak samolotu zniszczyli i umyli, okna powybijali, poszarpane krawędzie fragmentów wraku równo poucinali, a na dodatek odmawiaja jego zwrotu. Rząd angielski jest tym wszystkim zachwycony, wysyla w swiat coraz to nowe komunikaty o znacznej poprawie stosunków z Rosja, katastrofę nazywa punktem zwrotnym tych stosunkow i nowym otwarciem na dialog z narodem rosyjskim i potwierdza oficjalnie przy każdej okazji, że winę ponosi pijana królowa z trzema nogami, ale panstwo jako takie zdalo egzamin celująco.
Poważni komentatorzy telewizyjni podkreslają przy każdej nadarzającej się okazji, że dzięki tej katastrofie zostala opracowana oryginalna brytyjska metoda badawcza zwana "Smallest Common Denominator of Unlimited Common Stupidity" also known as "How Stupidity Became a Virtue in the Land of the Wise Men", a poziom badania katastrof lotniczych podniósl sie w GB znacznie i nie ma porównania z chalupniczymi metodami zastosowanymi po Lockerbie!
Anglicy najpierw wytrzaskali mnie po pysku!
Potem ja ich wyzwałem na pojedynek, ale oni nie mogli się zdecydować, któremu przypadnie zaszczyt zostania zabitym w obronie honoru królowej, więc zastosowali sprytny wybieg i wysłali mnie na obserwację psychiatryczną!
W tak zwanym międzyczasie jednemu zepsuł się kran i mieli okazję porozmawiać z polskim hydraulikiem i jego pomocnikiem (obaj zdrowi na umyśle!).
A potem wyciągnęli mnie z psychiatryka, przeprosili za wszystko i obiecali stawiać mi piwo do końca życia!
Jest pewna szansa, że to niecodzienne wydarzenie skloni ich do zastanowienia nad istotą "demokracji parlamentarnej" jako takiej oraz nad katastrofami lotniczymi i ich badaniem!
I może nie tylko ich...
// //
Wyobraźcie sobie, że Rosjanie podczas II wojny mordują skrytobójczo kilkadziesiąt tysięcy waszych jeńców, nie przyznają się do tego i zwalają winę na Niemców. Po latach prawda wychodzi na jaw, a królowa, wraz z całym sztabem generalnym, szefem Banku Anglii, szefami najważniejszych instytucji państwowych i arcybiskupem Canterbury leci w rocznicę tego mordu do Rosji, żeby uczcic pamiec pomordowanych brytyjskich żolnierzy. Tam samolot krolowej rozbija się w drzazgi w niewyjaśnionych okolicznościach. Rząd nie tylko nie podaje się do dymisji, ale powierza śledztwo Rosjanom, którzy ogłaszają, że do sterów dorwała się królowa wraz z naczelnym dowódcą lotnictwa i po pijaku rozbili samolot. Rząd angielski potwierdza tę wersję, BBC i Reuter w komentarzach przypominaja ogólnie przedtem znaną lekkomyslnośc i pychę królowej oraz jej zamilowanie do ginu, wytykają angielskim pilotom nieudolnośc i braki w wyszkoleniu, ubolewają nad degrengoladą moralną rodziny krolewskiej i pijanstwem w silach zbrojnych, a w lotnictwie w szczegolności, ale jednoczesnie Parlament rekomenduje ministra obrony narodowej do Izby Lordów, a premier sklada wniosek o awansowanie szefa Intelligence Service na generala dywizji itd.
Nie ma najmniejszego znaczenia, że w sprowadzonej do GB, a zaplombowanej przez Rosjan trumnie królowa ma trzy nogi i jest ubrana we frak i męskie kalesony (niektore tabloidy nawet nawoluja z tego powodu do odmówienia królowej prawa do godziwego pochówku i sugeruja, ze królowa miala skrywane inklinacje transseksualne), niektóre ofiary maja po dwie cudze wątroby zamiast jednej wlasnej, inne kupę śmieci w brzuchu...
Nieważne, że cały teren katastrofy Rosjanie zaorali i pokryli betonowymi plytami, że zatarli ślady, drzewa wycięli w pień, a wrak samolotu zniszczyli i umyli, okna powybijali, poszarpane krawędzie fragmentów wraku równo poucinali, a na dodatek odmawiaja jego zwrotu. Rząd angielski jest tym wszystkim zachwycony, wysyla w swiat coraz to nowe komunikaty o znacznej poprawie stosunków z Rosja, katastrofę nazywa punktem zwrotnym tych stosunkow i nowym otwarciem na dialog z narodem rosyjskim i potwierdza oficjalnie przy każdej okazji, że winę ponosi pijana królowa z trzema nogami, ale panstwo jako takie zdalo egzamin celująco.
Poważni komentatorzy telewizyjni podkreslają przy każdej nadarzającej się okazji, że dzięki tej katastrofie zostala opracowana oryginalna brytyjska metoda badawcza zwana "Smallest Common Denominator of Unlimited Common Stupidity" also known as "How Stupidity Became a Virtue in the Land of the Wise Men", a poziom badania katastrof lotniczych podniósl sie w GB znacznie i nie ma porównania z chalupniczymi metodami zastosowanymi po Lockerbie!
Anglicy najpierw wytrzaskali mnie po pysku!
Potem ja ich wyzwałem na pojedynek, ale oni nie mogli się zdecydować, któremu przypadnie zaszczyt zostania zabitym w obronie honoru królowej, więc zastosowali sprytny wybieg i wysłali mnie na obserwację psychiatryczną!
W tak zwanym międzyczasie jednemu zepsuł się kran i mieli okazję porozmawiać z polskim hydraulikiem i jego pomocnikiem (obaj zdrowi na umyśle!).
A potem wyciągnęli mnie z psychiatryka, przeprosili za wszystko i obiecali stawiać mi piwo do końca życia!
Jest pewna szansa, że to niecodzienne wydarzenie skloni ich do zastanowienia nad istotą "demokracji parlamentarnej" jako takiej oraz nad katastrofami lotniczymi i ich badaniem!
I może nie tylko ich...
//
Kto z was jest w stanie odpowiedzieć na pytanie - w jakim celu i w ramach jakiego i czyjego ogólnego planu - on jeden - taki szczęściarz i wybraniec losu - przebywał w tych dwu kluczowych momentach historycznych w dwóch tak odległych od siebie w przestrzeni i czasie miejscach? Czyżby stało się tak w ramach realizacji przez SB tak zwanych "wyrokow Opatrzności"?
~~~
Osobą, dzięki której ten agent PRL-owskiego wywiadu został przydzielony w lutym 2010 r. do organizacji obchodów w Katyniu, był, według europosła Ryszarda Czarneckiego (PiS), ówczesny marszałek sejmu Bronisław Komorowski!
>Tomasz Turowski wielokrotnie publicznie chwalił się, że wysokie stanowisko w naszej placówce w stolicy Rosji w lutym 2010 r. załatwiał dla niego ówczesny marszałek Sejmu RP, obecny prezydent Bronisław Komorowski. Obaj panowie są zaprzyjaźnieni, są ze sobą po imieniu i utrzymywali również kontakty nie tylko służbowe, ale i towarzyskie poza gmachem na Wiejskiej w Warszawie< napisał Ryszard Czarnecki 7 stycznia 2011 r.
Czytajcie uwaznie: "wysokie stanowisko w naszej placówce w stolicy Rosji w lutym 2010 r. załatwiał dla niego ówczesny marszałek Sejmu RP, obecny prezydent Bronisław Komorowski."
Czytajcie uwaznie: "w lutym 2010 r. załatwiał dla niego ówczesny marszałek Sejmu RP, obecny prezydent Bronisław Komorowski."
Czytajcie uwaznie: "w lutym 2010 r."
Gdy pytano prezydenta, czy zna osobiście Tomasza Turowskiego i czy jako marszałek sejmu czynił starania, by ambasador Turowski uzyskał w lutym 2010 r. stanowisko w MSZ i w ambasadzie - z właściwym sobie wdziękiem rodem z milicyjnego protokołu udzielił odpowiedzi, że"takie okoliczności nie miały miejsca".
Niestety - jeszcze dokladnie nie wiadomo, z czego najbardziej bedzie kiedys znany Arabski i jego serdeczny kumpel od haratania w gale i malowania kominow niejaki Tusk?!
Bo Schetyna, ktory przewodniczy tej komisji, jest najbardziej znany z tego, ze jest glownym podejrzanym w aferze hazardowej, ktorej oczywiscie nie bylo!
To WSIowy "nielegał", czyli szczególnie utajniony (zakonspirowany) szpion, który działał na rzecz rosyjskich służb specjalnych.
Faktem jest, że z początkiem lutego, tow. Tomasz Turowski został przez resort zdRadka oddelegowany na placówkę w Moskwie w charakterze ambasadora tytularnego (najwyższe polityczne stanowisko na placówce). Powierzono mu zadanie przygotowania (uzgodnień, koordynacji z rosyjską stroną) wizyt dwóch (07 i 10 kwietnia 2010 r.) oficjalnych państwowych delegacji w Katyniu z okazji obchodów 70. rocznicy zamordowania przez NKWD polskich wojennych jeńców.
To Turowski razem z ambasadorem RP w Moskwie J.Bahrem – bez obstawy funkcjonariuszy BOR i bez pojazdów koniecznych do przewiezienia licznej delegacji – daremnie oczekiwali 10.04.2010 r. na płycie lotniska Smoleńsk-Siewiernyj przylotu Tu-154M nr 101.
Turowski, który szybko znalazł się bezpośrednio na miejscu "katastrofy", był jednym z politycznych funkcjonariuszy kierujących, koordynujących akcją zabezpieczania terenu, dowodów przestępstwa; zabronił filmowania operatorowi S.Wiśniewskiemu, do tego wydawał dyspozycje... po rosyjsku.
O inspektorskiej roli Błaksika mówi się w środowisku lotniczym, od kiedy stało się jasne, że dowódca Sił Powietrznych przebywał w kabinie pilotów. Jeżeli to prawda, załoga działała pod podwójną presją, bo generał patrzył załogantom na ręce nie tylko jako zwierzchnik-pasażer, ale także jako osoba kontrolująca. Po zakończeniu zadania mógł zaś spłodzić meldunek, który w mgnieniu oka zniszczyłby im kariery. Wiele wskazuje, że właśnie tak się sprawy miały. Pierwsze słowa, jakie zarejestrowała czarna skrzynka tupolewa, wypowiedział nawigator. Brzmiały one: Za wielką wodę… Dowódca mówił. Odpowiedział mu drugi pilot: Za wielką wodę… Za wielką wodę na czterogwiazdkowego generała. I teraz tak za...m bo muszę jeszcze nalatać 40 godzin. Nie, a jak nie może, to wiesz, wtedy spowrotem do Poznania. Nazwisko Błasika nie pada, ale: 1. Był jedynym trzygwiazdkowym generałem lotnictwa na pokładzie i jedynie on mógł śnić o czwartej gwiazdce. 2. Kończyła mu się kadencja i w planach miał objęcie fuchy w dowództwie NATO za wielką wodą. 3. Jedynie on wśród pasażerów miał interes w wykonaniu 40-godzinnego limitu nalotu. 4. Był związany z Poznaniem, bo w przeszłości dowodził tamtejszymi 31. Bazą Lotniczą i 2. Brygadą Lotnictwa Taktycznego. Nie ma wątpliwości - nawigator rozmawia z drugim pilotem o generale Błaksiku. Kluczowe jest stwierdzenie teraz tak cięzko pracuje bo musi nalatać 40 godzin.
Dodatkowa forsa
Biega o to, że aby otrzymać dodatek lotny, czyli gratyfikację pieniężną za latanie, lotnik musi spędzić w powietrzu co najmniej 40 godzin. Bój idzie o niemałe pieniądze. W przypadku generała w grę wchodziły bowiem 3 tys. miesięcznie oraz dodatkowa wypłata w wysokości 14 tys. zł. Problem w tym, że dowódca sił powietrznych nie miał wiele okazji, żeby swoje wylatać. Na szczęście mógł wykonywać loty inspektorskie, które wliczane są do nalotu. Przy czym musiał się starać, żeby wyrobić nalot przedpójściem za wielką wodę, gdyż wysokość uposażenia, jakie otrzymywałby na nowym stanowisku w NATO, zależała od wysokości ostatniego wynagrodzenia na starym stolcu. Dlatego: teraz tak z...a.
Mechanizacja skrzydła
Generał Błaksik wielokrotnie wykorzystywał możliwość nabijania nalotu. Wszak po co tracić czas na rolę biernego pasażera, skoro konieczność odbycia podróży można połączyć z wyrabianiem limitu? Od stycznia do końca marca 2010 Błasik, by nakręcić sobie nalot, wielokrotnie przylatywał do 31. Bazy Lotniczej w Poznaniu (jeden z tych przylotów mało nie zakończył się tragedią; o czym potem). I bywało, że nakręcał w dwójnasób. Bo po przylocie w charakterze inspektora czekał na niego F-16, pakował tyłek do drugiej kabiny i licznik znowu bił. Mimo że nie miał żadnych uprawnień na Tu-154, bo na nim nie latał, na mocy wydanych przez siebie wytycznych 10 kwietnia 2010 mógł odbywać lot inspektorski. Wtedy zrozumiałe staje się wyjątkowe stremowanie załogi i odczytywanie przez Błasika instrukcji dotyczącej mechanizacji skrzydła (Mechanizacja skrzydła przeznaczona jest do… - patrz stenogram rozmów z kokpitu godz. 8:39:07). A także fakt, że to generał, a nie dowódca samolotu, składał prezydentowi Kaczyńskiemu meldunek o gotowości do wylotu. O to, jaki status miał Andrzej Błaksik podczas lotu do Smoleńska, zapytaliśmy pułkownika Edmunda Klicha oraz ministra Jerzego Millera, przewodniczącego komisji badającej wypadek “tutki”. W obu przypadkach odmówiono udzielenia informacji.
Większa odpowiedzialność
Teoretycznie po locie inspektorskim powinien zostać ślad w dokumentacji - np. w rozkazie dowódcy 36. Pułku Lotnictwa Transportowego. Tylko że podczas śledztwa prowadzonego przez prokuraturę wojskową pojawił się wątek niszczenia i fałszownia papierów związanych z feralnym lotem. Jeżeli wersja z lotem inspektorskim jest prawdziwa, współodpowiedzialność Błaksika za tragedię staje się jeszcze wyrazistsza. Bo załoga łamała wszystkie możliwe przepisy i leciała na łeb na szyję nie tylko na oczach dowódcy Sił Powietrznych, ale także kontrolera, który przyzwalał na wybitne gwałty proceduralne.
Korzystne wytyczne
Zatrzymajmy się przy lotach inspektorskich, bo to niebywałe kuriozum wskazujące na degrengoladę Sił Powietrznych. Według przepisów obowiązujących przed nastaniem Błaksika lot inspektorski mogła odbywać osoba mająca uprawnienia instruktorskie na samolot, do którego się załadowała. Sęk w tym, że 27 kwietnia 2009 generał zmienił te regulacje za pomocą “wytycznych dc realizacji lotów inspektorskich”. Żołnierze zawodowi zajmujący stanowiska służbowe przewidziane dla personelu latającego oznaczone dodatkową specjalnością instruktor-pilot w Dowództwie Operacyjnym, Sztabie Generalnym WP oraz Inspektoracie MON ds. Bezpieczeństwa Lotów mogą realizować loty (inspektorskie) na statkach powietrznych będących na wyposażeniu lotnictwa wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP - czytamy w dokumencie. Oznacza to, że wierchuszka - w tym dowódca sił powietrznych - może wsiąść na pokład dowolnego samolotu wojskowego, by kontrolować i szkolić załogę. Przepis ten spotkał się z wielkim uznaniem sztabowców - dzięki niemu gryzipiórki mogą sobie kręcić naloty. Natomiast wywołał oburzenie dołowych pilotów, bo ci mają kłopot z wyrabianiem limitów ze względu na brak środków na wykonywanie lotów. Dodatkowo wytyczne Błasika doprowadziły do paranoi. Oto oficer z uprawnieniami na Antka, “dziecinnego” samolotu transportowego, może wsiąść do EFA, by - nie mając bladego pojęcia o pilotażu takiej maszyny - kontrolować pilota! Z pewnością tego typu loty inspektorskie nie służą poprawie bezpieczeństwa w lotnictwie. Za to korzyści osiągają oficerowie sztabowi. To niekwestionowany wkład gen. Błasika w poprawę bezpieczeństwa lotów.
cdn.
Przez “Nasz Dziennik”, “Gazetę Polską” i PiS generał Błaksik przedstawiany jest jako oficer bez skazy. Wymagający, twardo trzymający się procedur lotniczych, ale jednocześnie przyjazny wobec podwładnych. Tymczasem 26 marca 2010, a więc tuż przed katastrofą smoleńską, nakręcający nalot Błaksik odbywał lot inspektorski na pokładzie Jaka-40. Maszyna, jak nie trudno się domyślić, leciała do Poznania, do ukochanej 31. bazy. Nad lotniskiem weszła w strefę intensywnego oblodzenia oraz gwałtownych opadów śniegu. Widzialność: poniżej wszelkich minimów, czyli całkowite mleko. Ponieważ pilot nic nie widział, a postępujące oblodzenie samolotu groziło katastrofą, postanowił polecieć na lotnisko zapasowe. Tylko że z rozsądnego postanowienia nic nie wyszło, bo generał Błasik zmusił go do lądowania. Jak-40 z trudem przyziemił i wyleciał poza pas. Pilot był zdenerwowany i blady jak ściana, bo od tragedii byli o mały włos. Generał Błasik z dumą przyjął meldunek oczekujących na płycie dowódców bazy i 2. Skrzydła Lotnictwa Taktycznego. Wszyscy udawali, że się nic nie stało. Lecz stało się - doszło do zgwałcenia regulaminu lotów lotnictwa Sił Zbrojnych, który zakazuje latania w strefie niebezpiecznych zjawisk pogody. Do nich zalicza się zaś zarówno oblodzenie, jak i opady zmniejszające widzialność poniżej warunków minimalnych.
Nieistotne zdarzenie
Błasik doprowadził do zdarzenia lotniczego, które zagroziło bezpieczeństwu lotów i powinno być przedmiotem badania specjalnej komisji. Komisja winna wydać orzeczenie, zalecić środki naprawcze i omówić przebieg zdarzenia z personelem latającym. Gdyby do tego doszło, być może Tu-154 kilka tygodni później nie wyrżnąłby w ziemię (intensywna mgła jest również w katalogu niebezpiecznych zjawisk pogodowych i pilot, gdy się w mniej znajdzie, ma tylko jeden obowiązek - nie ladowac. Ale do tego nie doszło, bo choć Jak-40 lądował na oczach dowódcy bazy i skrzydła, nikt nie kiwnął palcem, żeby wszcząć procedurę.
Dwa incydenty
Wcześniej, bo w styczniu 2009, inspektor ds. bezpieczeństwa lotów z 31. Bazy Lotniczej w Poznaniu złożył frapujący meldunek ministrowi Klichowi. Przedstawił w nim mianowicie dwa incydenty, do których doszło podczas lotów w Poznaniu. (Pamiętajmy, że 31. baza to nie Kozia Wólka, tylko szpica naszych sił powietrznych, bo tam stacjonują 32 “efki”). Pierwszy miał miejsce w lutym 2008. Lecący F-16 pilot woził się z zamiarem wylądowania, ale ze względu na mgłę chciał odlecieć na lotniskowe zapasowe, widzialność w poziomie wynosiła 1500 metrów, a on miał uprawnienia do lądowania przy widoczności 2400. Wtedy stało się coś zdumiewającego - pilot operacyjny lotów polecił kontrolerowi z wieży, żeby ten, wprowadzając w błąd oficera z EFA, poinformował go, że warunki się poprawiły, widzialność wynosi 2400 i może siadać. Cudem usiadł. Do drugiego incydentu doszło w styczniu 2009. Do lądowania sposobiło się kilka “efek” w warunkach silnego oblodzenia i widoczności poniżej minimum. Samoloty natychmiast powinny odlecieć na lotnisko zapasowe, ale oficer operacyjny lotów uparł się, żeby je posadzić. W rezultacie kilkakrotnie podchodziły do lądowania, aż zaczęło im brakować paliwa. Maszyny na oparach lądowały więc na lotnisku w Powidzu, choć w ogóle nie miało ono uprawnień do przyjmowania takich samolotów. Było to naruszenie wszelkich zasad i procedur.
Cuda Błaksika
Oba zdarzenia nieomal zakończyły się dramatem, ale poza inspektorem ds. bezpieczeństwa lotów, zresztą jednym z pierwszych w Polsce przeszkolonych na EFY pilotów, który jako się rzekło spłodził meldunek, nikt się nimi nie przejął. Ale meldunek, choć wiedział o nim nie tylko minister Klich, ale także generał Błasik, przyniósł zgoła nieoczekiwane skutki. Bo, owszem, przybycie do Poznania zapowiedziały wysokie komisje z MON oraz z Sił Powietrznych, ale na kilka dni przed godziną “W” autora meldunku dowództwo postanowiło wysłać na urlop. Nie zgodził się, co potraktowano jako niewykonanie rozkazu. A co za tym idzie, powiadomiono prokuraturę o popełnieniu przestępstwa. Tym samym po raz pierwszy w historii zdarzyło się, żeby żołnierza posądzono o odmowę wykonania rozkazu polegającego na tym, że pełnił swoje obowiązki służbowe i nie chciał zniknąć na urlopie. Takie cuda działy się, gdy Siłami Powietrznymi zarządzał oficer bez skazy, czyli gen. Błasik. I za jego wiedzą. Gwoli ścisłości: komisje sobie pojechały i inspektor od bezpieczeństwa lotów został wezwany na przesłuchanie do prokuratury. W sprawie odmowy wykonania rozkazu, rzecz jasna. Termin wyznaczono na 12 kwietnia 2010, a więc dwa dni po wszystkim. Prokuratura na wszelki wypadek postępowanie umorzyła. ?”