23-letni Nigeryjczyk Umar Farouk Abdulmutallab, który w Boże Narodzenie usiłował wysadzić w powietrze samolot z Amsterdamu do Detroit, znajdował się na tzw. liście TIDE. Islamista w grudniu wrócił z Jemenu, gdzie kontaktował się z imamem Anwarem al-Awlakim, werbującym ochotników dla Al-Kaidy. Także jego ojciec, były szef nigeryjskiego banku centralnego, nie ukrywał skrajnych poglądów syna. Przeciwnie: ostrzegał przed nim władze. Mimo to Abdulmutallab nie otrzymał zakazu lotów, nie miał też żadnych problemów z uzyskaniem amerykańskiej wizy.
Okazuje się bowiem, że znalezienie się na liście TIDE nie oznacza automatycznego zakazu wstępu na pokład lecącego do USA samolotów. Przeciwnie: o ile w spisie TIDE znajduje się ponad pół miliona nazwisk, o tyle na tzw. No Fly List - stworzonej po zamachach z 11 września - jest ich zaledwie 4 tys.
Z drugiej strony jednak pojawiają się głosy, że procedura, zgodnie z którą trafia się na listę, jest zbyt arbitralna. Aby trafić na TIDE wystarczy bowiem podejrzenie specsłużb, że dana osoba kontaktowała się z zagranicą w ramach działalności, która może zagrozić USA. Najgroźniejsi otrzymują zakaz wstępu na pokład samolotu lecącego do Ameryki. Nie wiadomo, co konkretnie wystarczy zrobić, aby trafić na czarną listę, jak weryfikuje się informacje ani do czego się je wykorzystuje.
W ciągu ostatnich sześciu lat liczba ludzi z listy - w tym obywateli amerykańskich - wzrosła pięciokrotnie. Zakazem wjazdu do USA do 2008 r. był objęty Nelson Mandela (- To dość krępujące - uznała sekretarz stanu Condoleezza Rice), a nawet zmarły w sierpniu demokratyczny senator Ted Kennedy. Służby odkryły bowiem, że jeden z terrorystów używał pseudonimu "T. Kennedy". "TIDE działa niczym odkurzacz dla informacji - zarówno sprawdzonych jak i niesprawdzonych" - pisał Washington Post. - To moje największe zmartwienie: dokąd to wszystko nas zaprowadzi - mówił amerykańskiemu dziennikowi odpowiadający za TIDE Russ Travers z Narodowego Centrum Antyterrorystycznego.