Zdaniem politologów to przykład zmiany myślenia o partiach politycznych. Przestają być związane z konkretną ideologią, stając się produktem marketingowym.

– Wyczerpał się dotychczasowy model, w którym lider jest silnym, dumnie wyprostowanym przywódcą, jak Charles de Gaulle czy Margaret Thatcher. Nastaje czas liderów, którzy są pochyleni i dają się ulepić wyborcom. Podobnie dzieje się z ich programem politycznym – twierdzi Eryk Mistewicz, specjalista od marketingu politycznego. I dodaje, że powoli zużywa się tradycyjny wzorzec przywódcy jako guru, który gromadzi wokół siebie wiernych wyznawców i nie musi słuchać głosów z dołu. Teraz wyborcy od samego początku są angażowani w proces tworzenia produktu politycznego.

Reklama

W przypadku czeskiej partii Veci Verejne (VV) (Public Affairs) interakcja z potencjalnymi wyborcami okazała się znakomitym zabiegiem marketingowym. Społeczeństwo przyzwyczajone do tego, że może na bieżąco decydować o wielu sprawach – jak choćby o losie uczestników programów telewizyjnych czy zakończeniu serialu – za pomocą wysłanego SMS-a lub głosu oddanego w internecie, nie miało problemu z włączeniem się w formowanie partii. Nawet jeżeli oddanie władzy internautom jest złudne i mocno populistyczne, okazało się skutecznym posunięciem. Nicolas Masłowski, francusko-polski socjolog, który wykłada na czeskim Uniwersytecie Karola, podkreśla: – Zaskakujące jest to, że do parlamentu dostała się partia, która działa na zasadzie świetnie prosperującej firmy. Firmy, która budowanie wizerunku i udział w wyborach traktuje jako dobrą inwestycję.

czytaj dalej



Reklama

Przywódca bez poglądów

Veci Verejne powstała już w 2001 roku. I choć jej członkom udało się zdobyć kilka miejsc w wyborach samorządowych, do ubiegłego roku nie byli znani. O partii zrobiło się głośno, dopiero kiedy jej założyciel i główny fundator postawił na czele ugrupowania znanego dziennikarza. Radek John wybił się jeszcze w czasach komunizmu jako autor bestsellerów o narkotykach i środowisku gangsterskim. W latach 90. prowadził program „Na własne oczy” w najpopularniejszej, pierwszej prywatnej czeskiej telewizji TV Nova. – Dla widzów tej stacji Radek John jest kimś, kto staje w obronie interesów zwyczajnych ludzi. Poza tym od dawna umie flirtować z publicznością – mówi Petruszka Szustrova, była wiceminister spraw wewnętrznych Czech. Dziennikarz szybko stał się celebrytą. – I choć zajmował się poważniejszymi tematami, najprędzej porównałbym go do Krzysztofa Ibisza – mówi Tomasz Maćkowiak, wieloletni korespondent z Pragi.

Reklama

Małżeństwo ze znaną aktorką podsycało zainteresowanie telewizyjną gwiazdą. Krótko po tym, jak został liderem partii politycznej, John trafił do plotkarskich mediów za sprawą małżeńskiej zdrady. Wyszło na jaw, że prowadzi podwójne życie i ma siedmioletnie dziecko z pozamałżeńskiego związku. To jednak nie tylko nie zaszkodziło nowej partii, ale przykuło do niej uwagę. A John stał się jednoosobową gwiazdą Veci Verejne. – Kiedy poprosiłem znajomych zajmujących się na co dzień polityką o wymienienie kilku członków VV, na liście znalazł się tylko John. Bo reszta osób jest zupełnie nieznana. To jacyś pomniejsi scenarzyści, dziennikarze i biznesmeni – opowiada Jirzi Pehe, czeski politolog. Celebryta miał być magnesem, który przyciągnie wyborców – liczyła się rozpoznawalność Johna, a nie jego poglądy polityczne. Te bowiem nie były sprecyzowane. Co zresztą nie było wadą, raczej zaletą.

Jak tłumaczy Misiewicz, nowy kierunek formacji politycznych cechuje brak konkretnych poglądów, co pozwala je na bieżąco formować. Tak jak to zrobiła VV. Pomysł na partię był prosty. Oprócz przygotowania wabika w postaci gwiazdy dziennikarstwa śledczego firmującego ugrupowanie swoją twarzą twórcy partii postawili na bezpośrednią interakcję z wyborcami. Przedstawili kilka głównych zasad, które są im bliskie i mogły spodobać się Czechom, czyli zapowiedź walki z korupcją i odcięcie się od dotychczasowego establishmentu. Ale o szczegółach programu pozwolili decydować wyborcom.

czytaj dalej



Demokracja interaktywna

Dwa miesiące przed wyborami na praskich ulicach pojawiły się patrole w odblaskowo żółtych kamizelkach z dużymi napisami VV. Ich uczestnicy twierdzili, że chcą zaprowadzić porządek w parkach czeskiej stolicy, pozbywając się z nich bezdomnych. Media szybko zaczęły porównywać patrole do nazistowskich bojówek lub milicji obywatelskiej, nie zostawiając na akcji suchej nitki, jednak porządkowi zniknęli dopiero po kilku tygodniach. Jak przekonywała partia, stało się tak na wniosek ich wyborców. W sondażu na stronie internetowej przeciwko patrolom wypowiedziało się 60 proc. głosujących. – Dlatego się wycofaliśmy – przekonywali wtedy członkowie VV. To tylko jeden z przykładów interaktywnego działania ugrupowania. Na pytanie o wprowadzenie tzw. szrotowneho (czyli dopłat za kupno nowego samochodu) blisko trzy czwarte głosujących odpowiedziało negatywnie, partia zapowiedziała więc walkę z dopłatą. O stanowisku zajmowanym przez VV w takich kwestiach, jak eutanazja, obowiązkowa rejestracja lobbystów czy legalizacja prostytucji, również decydują zarejestrowani na stronie internauci. Na stronach pojawiają się kolejne pytania, np. o tworzenie specjalnych klas dla utalentowanych dzieci czy zawężenia współpracy Unii Europejskiej z Rosją (w obu przypadkach wyborcy są za).

VV deklaruje, że jest partią środka. Co to jednak znaczy? – Że ich poglądy to czystej wody populizm złożony ze sprzecznych poglądów. Wyborcy wybrali, że nie chcą płacić u lekarza (teraz Czesi dopłacają do każdej wizyty – red.), więc partia ogłosiła walkę o równy dostęp do służby zdrowia. To jest raczej lewicowy pogląd. Tymczasem oni mówią o prawicowym odchyleniu – mówi czeski publicysta Bohumil Doleżal. Może to być też efekt tego, że nie tylko modele partyjne, lecz także klasyczne podziały na lewicę i prawicę się wyczerpały, a programy polityczne stały się wypośrodkowaną mieszanką stanowisk, wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom większości społeczeństwa.

czytaj dalej



Jednak założyciele VV nazywają swój pomysł demokracją bezpośrednią. Politolodzy nie mają wątpliwości: to zwykły krok marketingowy, który z demokracją nie ma nic wspólnego. – Ta partia to pusta, nadmuchana bańka mydlana – mówi Pehe. A Doleżal dodaje, że metoda sondaży, które sami twórcy nazywają szumnie referendami, daje po prostu każdej gospodyni domowej czy znudzonemu urzędnikowi złudne poczucie, że mogą zadecydować o polityce.

W czasie kampanii wyborczej partia sięgnęła po repertuar środków, które miały podkreślić jej popowy charakter, a nie chęć włączenia się w poważną debatę światopoglądową. Uwagę mediów i wyborców zwróciły plakaty z półnagimi dziewczynami. Uśmiechały się z nich ubrane w stroje kąpielowe... kandydatki do parlamentu. I choć billboardy ironicznie nawiązywały do plakatów wyborczych ODS (głównej partii prawicowej w Czechach), która przed poprzednimi wyborami sfotografowała swoich parlamentarzystów, na czele z Mirkiem Topolankiem (szefem partii i byłym premierem) w samych kąpielówkach, uwaga wyborców skupiła się nie na subtelnej grze skojarzeń, ale na goliźnie. Tym bardziej że VV wkrótce wydała erotyczny kalendarz z czarno-białymi fotografiami tych samych kandydatek. Kalendarze można było kupić na stronach partii, a dochody miały być przeznaczone na działalność charytatywną. – Zrobiłyśmy to głównie po to, żeby pokazać, że jesteśmy partią, która w odróżnieniu od konkurencji ma ładne i inteligentne kobiety w polityce – tłumaczyła jedna z przyszłych posłanek Kristyna Koczi.

Oprócz promowania seksapilu swoich członkiń partia najmocniej podkreślała wolę walki z politycznym establishmentem. Kampania wyborcza rozpoczęła się od symbolicznego strzału z armaty skierowanej w czeskich polityków, a na plakatach pojawiły się hasła: pozwólmy odejść dinozaurom.

czytaj dalej



Zdaniem Eryka Mistewicza bunt przeciw elitom i koniec polityki koturnowości to kolejna charakterystyka nowych partii, zwłaszcza że nad Wełtawą tzw. poważna polityka się skompromitowała. Nie uchroniła też kraju od kryzysu finansowego, ten zaś zwykli Czesi odczuli dość mocno. Co jeszcze bardziej spotęgowało bunt przeciw politykom z pierwszych stron gazet. – Większość Czechów jest zniesmaczona starą polityką i politykami – przyznaje Petruszka Szustrova. Wokół dotychczasowych liderów – Jirziego Paroubka (byłego premiera i przewodniczącego czeskiej socjaldemokracji) i Mirka Topolanka (lidera ODS) – unosi się aura korupcji, dziwnych kontaktów z biznesmenami oraz sekskandali. Topolanek zdradzał żonę z wiceprzewodniczącą Izby Poselskiej czeskiego parlamentu, z którą ma syna. Paroubek, jeszcze będąc premierem, zdradzał żonę z młodziutka tłumaczką. Obaj starali się przekuć to w sukces. Paroubek nawet pojawiał się na plakatach wyborczych z nową żoną i małym dzieckiem. Jednak nie przekonali do siebie zniechęconych ciągłymi skandalami Czechów. Topolanek przed wyborami zrzekł się funkcji szefa partii, a Paroubek zrezygnował z szefowania partii po wynikach wyborów (CSSD, choć znalazła się po wyborach na pierwszym miejscu, dostała ledwo 22 proc. głosów). Dlatego hasła walki ze starą klasą polityczną padły na żyzną glebę. A sam lider VV John, komentując wyniki jednego z sondaży, z którego wynikało, że stał się najpopularniejszym politykiem, twierdził, że taki wynik to efekt kompromitacji konkurencji.

Polityka bez polityków

Działania marketingowe VV w czasie kampanii wyborczej były tak skuteczne, że wyborców nie raziło, iż partia została założona i jest sponsorowana przez biznesmenów, z których jeden jest właścicielem firmy ochroniarskiej, a sam Radek John jest figurantem, który nie ma formalnych uprawnień do przewodzenia ugrupowaniu. Nie zastanowiło ich też to, że jedną z propozycji VV było włączenie prywatnych agencji ochroniarskich w system bezpieczeństwa państwowego ani że partia promowała pomysł połączenia ministerstw spraw wewnętrznych, sprawiedliwości, policji i sądów, tłumacząc to oczywiście wynikami referendum: pomysł ten, jak wynika z sondaży na ich stronach, poparło 74 proc. wyborców.

czytaj dalej



Jirzi Pehe podkreśla jednak, że VV to po prostu produkt marketingowy. A brytyjski specjalista od marketingu politycznego z City University London prof. Frank Webster dodaje, że partia polityczna może być wciśnięta przez specjalistów wyborcom zupełnie tak samo, jak sprzedaje się ludziom produkty. Ale pod warunkiem, że jest to nowa siła, która nigdy nie była u władzy. – W sklepie też przecież zdarza się nam wybierać towary, których wcześniej nie wypróbowaliśmy. Nie przeszkadza nam, że nic o nich nie wiemy. W przypadku ugrupowań, które już miały okazję rządzić, taki manewr jest niewykonalny, ponieważ powszechnie znany jest ich dorobek. Ludzie nie dadzą się więc łatwo wykiwać i kampania musi być rzeczowa – mówi Webster. Zaś Magnus Feldmann, politolog z uniwersytetu w Bristolu, twierdzi, że użycie przez VV internetu na taką skalę do tworzenia programu było czymś nowatorskim, ale mogło być skutecznym narzędziem jedynie dla niezdeklarowanego politycznie ugrupowania. – Nie sprawdzi się jednak w przypadku większych partii, tych z tradycją, z uwagi na wypracowany przez lata spójny program. Gdyby zmieniały go z dnia na dzień pod wypływem referendów internetowych, straciłyby swoją markę – tłumaczy Feldmann.

Klimat polityczny zmienia się nie tylko w Czechach. O tym, że trwa kryzys dotychczasowego modelu legitymizacji systemu politycznego, może także świadczyć absurdalny wynik wyborów komunalnych w Islandii. Wygrała je, zdobywając aż 34,7 proc. głosów, Najlepsza Partia – żartobliwe ugrupowanie założone przez komika Jona Gnarra. W kampanii wyborczej obiecywali bezpłatne ręczniki przy gejzerach oraz sprowadzenie misia polarnego do stołecznego zoo. Gnarr podczas kampanii twierdził, że jego Najlepsza Partia może obiecywać więcej niż ktokolwiek inny, ponieważ – podobnie jak konkurenci – nie zamierza obietnic dotrzymywać. Socjaldemokratyczna premier Islandii Johanna Sigurdardottir nazwała wyniki wyborów „szokiem”.

W Czechach VV działa pozornie poważnie, choć już teraz zapowiada, że chce być enfant terrible sceny politycznej. I nikt nie wie, jak ją traktować. Bo nieprzewidywalność ma wypisaną na sztandarach.