Dokładnie rok temu w siedmiomilionowym Londynie rozpętało się piekło. Terroryści z Al-Kaidy znów przypomneli o sobie i uderzyli w jedną z największych metropolii świata. Bilans masakry rósł z godziny na godzinę. W sumie od bomb zginęły 52 osoby, w tym czterech terrorystów. Setki ludzi zostało rannych, wielu ciężko.
Przed dziewiątą telewizje podają informację: Awaria instalacji elektrycznej w metrze. Taki był pierwszy komunikat władz. W chwilę później, na stacji King's Cross, kolejny wybuch! Alarm! Policja zaczyna blokować stacje metra. Ale koszmar jeszcze się nie kończy. O 9.17. na stacji Edgware Road znów eksplozja! Bomby wybuchają jedna po drugiej - w trzech kolejkach! Wszędzie gryzący dym. Nic nie widać. Nie można oddychać. Ludzie w panice wybijają szyby. Za wszelką cenę próbują wydostać się na zewnątrz. Ale to jeszcze nie koniec! Pół godziny od ostatniego wybuchu, w samym sercu Londynu, w okolicach Tavistock Square bomba eksploduje w zatłoczonym piętrowym autobusie. Podmuch eksplozji zrywa dach i doszczętnie niszczy piętro pojazdu. Ciała rozrzucone leżą na chodniku. Bez rąk i nóg. Policja nadal obstaje przy swoim, że eksplozje to wynik awarii.
Ofiar przybywa. Organizowany jest szpital polowy. W hotelach Royal National i Holiday Inn powstają dwie kostnice. Na ulicach pojawia się wojsko. Ludzie nie mogą wychodzić z biur. Nie działają telefony komórkowe. Spanikowani londyńczycy bezskutecznie próbują dowiedzieć się, czy ich bliscy są cali i zdrowi. W południe policja znajduje pierwsze ślady ładunków wybuchowych. Patrole z psami szukają kolejnych bomb. Nie ma już najmniejszej wątpliwości: krwawa masakra jest dziełem terrorystów-samobójców!
Brytyjski premier, w dramatycznym oświadczeniu, łamiącym się głosem, mówi o barbarzyństwie. Parę minut później odzywają się mordercy. W zamieszczonym w Internecie liście do zamachu przyznaje się Al-Kaida.
Po południu nad Londynem latają wojskowe samoloty. Uzbrojeni policjanci i żołnierze patrolują ulice. Kontrolują pojazdy jadące na lotniska, gdzie wprowadzono nadzwyczajne środki ostrożności. Cały świat jest w szoku! A Europejczycy zadają sobie pytanie: kto następny padnie ofiarą bezwzględnych morderców z Al-Kaidy.
Wieczorem nadal nie wiadomo, czy wśród ofiar zamachów są Polacy. Potem okaże się, że było ich troje.
Tydzień póżniej Scotland Yard i brytyjskie specsłużby ujawniły scenariusz wydarzeń czwartku, którego Brytyjczycy nigdy nie zapomną. Terroryści to młodzi (19-30 lat), obywatele Wielkiej Brytanii, których rodzice w latach 80. wyemigrowali z Pakistanu. Zwolennicy Al-Kaidy.
Do zamachów przygotowali się bardzo starannie. Ok. 5. rano mężczyźni zabrali z domu w Leeds bomby, które włożyli do wojskowych plecaków. Wynajętym autem pojechali do stacji kolejowej w Luton, 50 km od Londynu. Stamtąd dojechali na stację King's Cross w centrum Londynu, skąd odjeżdża też metro. Pół godziny później pożegnali się, wsiedli do 3 kolejek metra pełnych pasażerów. I wysadzili się. Czwarty z nich, najmłodszy, chciał prawdopodobnie podłożyć bombę w północnej linii metra w Londynie. Dlatego wskoczył do autobusu nr 30, który tam jechał. Nie wiedział jednak, że właśnie ta część sieci podziemnej kolejki tego dnia była nieczynna. Z nerwów musiał uszkodzić zapalnik i przypadkowo zdetonować ładunek w autobusie.
7 lipca 2005 roku. 8.30 rano. Stacja metra Aldgate Station. Jest środek porannego szczytu, więc są tam tłumy. Kolejka rusza w kierunku stacji Liverpool Street, jednej z największych w Londynie. W wagonikach ścisk. Wtem... potworny huk! Środkowe wagony pędzącego pociągu rozerwane na strzępy. Mnóstwo krwi, chaos, panika.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama