Home Office obawiało się bowiem, że kopiowanie amerykańskich rozwiązań doprowadziłoby na Wyspach do fali samosądów.

Debata nad publicznym dostępem do rejestru przestępców seksualnych wybuchła w Wielkiej Brytanii w 2000 r., po brutalnym gwałcie i morderstwie ośmioletniej Sary Payne. W trakcie procesu wyszło na jaw, że morderca był już wcześniej skazany na pięć lat za gwałt na dziewczynce. "Gdybym wiedziała, kim on jest, córka nadal by żyła" - powtarzała w każdym wywiadzie matka ofiary, która po procesie dewianta wszczęła kampanię na rzecz wprowadzenia w kraju tzw. prawa Sary.

Podobna zbrodnia popełniona na dziewczynce o imieniu Megan w amerykańskim New Jersey doprowadziła w 1996 r. do wejścia w całych Stanach Zjednoczonych prawa pozwalającego obywatelom sprawdzić, czy w sąsiedztwie nie mieszka osoba skazana za pedofilię, gwałt lub molestowanie seksualne. Okazało się bowiem, że pedofile na ogół nie pozostają anonimowi, lecz obierają za cel dzieci wychowywane przez samotnego rodzica.

Po wprowadzeniu prawa Megan amerykańscy rodzice odetchnęli z ulgą, ale szybko pojawiły się głosy krytyki, że nowe przepisy spowodują, że ludzie będą mścić się na pedofilach, którzy już odbyli kary.
Zdanie to podziela także Michelle Eliott, dyrektor brytyjskiej fundacji Kidscape. "Zawsze podkreślałam, że ujawnianie tożsamości pedofilów to droga zniszczenia, bo doprowadzi do odwetu" - stwierdziła wczoraj w specjalnym oświadczeniu. I dodała, że od czasu wprowadzenia w Ameryce tzw. prawa Megan samozwańczy mściciele zabili już przynajmniej cztery osoby, które odsiedziały wyroki za przestępstwa na tle seksualnym. Jedną z nich był 19-latek skazany za seks z 16-letnią koleżanką.

"Ataki na pedofilów sprawiają, że część z nich przestaje informować policję o miejscu swojego zamieszkania i woli żyć w ukryciu. Trudniej wtedy kontrolować ich poczynania i w ten sposób stają się poważnym zagrożeniem. Prawo Megan jest nieskuteczne" - wtórował jej Nick Clogg z Partii Liberalnej, trzeciej siły w parlamencie. Przypomniał, że tak właśnie stało się, gdy kilka lat temu jedna z gazet opublikowała zdjęcia pedofilów; w obawie przed zlinczowaniem w panice opuszczali swoje domy i do dziś nie wiadomo, gdzie się ukryli.

Właśnie te zarzuty sprawiły, że brytyjski resort spraw wewnętrznych uznał, że dostęp do informacji o tożsamości przestępców seksualnych po wyrokach musi być ograniczony. Rodzice będą mogli jedynie otrzymać ostrzeżenie, ile osób skazanych za pedofilię mieszka wzdłuż drogi ich dziecka do szkoły czy przedszkola. Samotni rodzice będą mogli także się upewnić, że ich nowy partner albo osoba opiekująca się dzieckiem ma czyste konto w rejestrze przestępstw seksualnych.

Resort zastrzega jednak, że te rozwiązania nie są ostateczne. Tego lata będą one przez miesiąc testowane m.in. w angielskim hrabstwie Somerset. Jeżeli się sprawdzą, zostaną wprowadzone w całym kraju.












Reklama