Kiedy Robert Milton dostał wiadomość, że coś się stało jego synowi, pomyślał, że zachorował lub miał jakiś wypadek. Dzwonili do niego ratownicy z karetki, która przyjechała do rezydencji, gdzie zostawił pod opieką swojego dwuletniego synka i czteroletnią córeczkę. Wskoczył do samochodu i pognał tam, skąd do niego dzwonili.
Kiedy dotarł prawda okazała się wstrząsająca - relacjonuje amerykańska telewizja Fox News. Jego dwuletni synek Joshua nie żył, a ratownicy wzywali go, żeby potwierdził jego tożsamość. Dziecko zginęło, bo jego płacz zdenerwował opiekunkę, Vicki Leigh Chiles, tak bardzo, że zakleiła mu usta i skrępowała ręce taśmą klejącą.
Tak go znaleźli ratownicy. Natychmiast trafił do szpitala na oddział podtrzymywania życia, ale nie udało się go uratować. "Widać na jego buzi ślady po taśmie" - opowiadał załamany ojciec, Robert Milton, który przyjechał do szpitala wraz z żoną.
Mówił, że opiekunka, gdy się tam pojawił, milczała. Powiedziała tylko do jego córeczki, Heather: "Kocham cię dziecko".
Więcej 42-letnia Vicki Leigh Chiles powiedziała policjantom. Mówiła, że zakleiła malcowi usta taśmą klejącą, bo nie mogła go inaczej uciszyć. Odeszła na kilka chwil, a kiedy wróciła, chłopczyk był nieprzytomny. To ona zadzwoniła po pogotowie.
Jednak prokurator okręgowy w Tulsie przypomniał sprawę sprzed miesiąca, gdy kobieta została oskarżona o to, że uderzyła kilkanaście razy ośmioletniego chłopca. Ona zeznała wtedy pod przysięgą, że dziecko cierpiało na nadpobudliwość i samo uciekając dookoła sali, potrącało różne sprzęty.
Teraz Vicki Leigh Chiles jest pod kluczem. Została aresztowana. Prokurator wkrótce postawi jej zarzuty.