"Sprostamy czekającym nas wyzwaniom tylko wtedy, gdy odbudujemy więzi łączące obywateli i rząd, sprawimy, że ministrowie i urzędnicy będą lepiej służyć ludziom" - przekonywał Brown, przedstawiając swoje pomysły Izbie Gmin. Dał tym samym do zrozumienia, że chce zerwać z mało przejrzystą polityką swojego poprzednika.

Reklama

Plan, określony mianem "konstytucyjnego fundamentu XXI wieku", zakłada ograniczenie kilkusetletnich uprawnień rządu. To parlament miałby teraz decydować o wypowiedzeniu wojny, posłowie zyskaliby też wpływ na obsadzanie wysokich publicznych stanowisk. "Większość Brytyjczyków uważa takie zmiany wręcz za konieczne. Postulaty, by zwiększyć udział parlamentu w polityce, pojawiały się już od dawna. Na szczęście nowy premier sięgnął po liczne analizy przedstawiane rządowi w ostatnich latach" - mówi DZIENNIKOWI John McEldowney z Uniwersytetu w Warwick.

Ale to koniec reform Browna. Szef rządu dał do zrozumienia, że nie zamierza tuszować afery związanej ze sprzedawaniem tytułów lordowskich za potężne sumy wpłacane na konta Partii Pracy. W skandal zamieszany miał być sam Tony Blair, jednak na razie żadna kara mu nie grozi. Jedna z propozycji przewiduje za to ograniczenie roli prokuratora generalnego, który straci prawo decydowania, czy były premier stanie przed sądem.

Kolejne fundamentalne zmiany dotyczą wyborów. Od 1945 roku Brytyjczycy głosują w czwartki. Ale ostatnio frekwencja spada, dlatego premier zaproponował przeniesienie wyborów na weekend. Mało tego: Brown chce obniżyć wiek wyborczy z 18 do 16 lat. Rząd postanowił także oddać Brytyjczykom ich flagę, która dziś powiewa na masztach tylko 18 dni w roku podczas ważnych uroczystości państwowych. "Gdy w innych krajach, jak Francja czy USA, flaga narodowa jest źródłem dumy, nasza stała się ostatnio sztandarem ekstremistów" - mówił Brown.

Reklama

Najbardziej rewolucyjnym pomysłem jest sugestia przyjęcia Karty Praw i Obowiązków, która dałaby początek pierwszej spisanej konstytucji w dziejach Wielkiej Brytanii. Jej przyjęcie wymagałoby jednak zgody wszystkich sił politycznych oraz przyzwolenia opinii publicznej. "To byłaby reforma wręcz historyczna" - przekonywał Brown w Izbie Gmin.

Pierwsze reakcje polityków na jego propozycje są przychylne. Nawet opozycyjni konserwatyści oraz liberałowie przyznali, że zgadzają się z jego planem. Mają tylko jedną wątpliwość: czy Brown jest osobą, która naprawdę potrafi odbudować zaufanie do rządzących. "Nieufność wyborców to wynik złamanych obietnic laburzystów, a przecież Brown był ministrem w rządzie Blaira przez ostatnie 10 lat. Ludzie będą więc pytać, jakim cudem osoba, która zniszczyła zaufanie, może je teraz przywrócić" - stwierdził szef konserwatystów David Cameron.


Martin Farr: Gordon Brown chce nadać nowy ton życiu politycznemu w Wielkiej Brytanii. Od wielu lat nasze społeczeństwo jest coraz bardziej cyniczne w ocenie rządzących. Gdy w 1994 r. Tony Blair objął władzę, też chciał zmienić tę sytuację, ale wciągnięcie Wielkiej Brytanii w wojnę w Iraku, skandale i afery finansowe jeszcze bardziej zniszczyły wizerunek rządzących w oczach wyborców. Nic dziwnego, że Brown chce odbudować zaufanie do polityki, uczynić ją bardziej przejrzystą. Pewnie ma on też nadzieję, że jeśli mu się uda, to po wyborach za dwa lata zachowa fotel szefa rządu. W tym kontekście propozycje Browna mają ogromne znaczenie, szczególnie sugestia spisania pierwszej konstytucji dla Wielkiej Brytanii. Realizacja tego pomysłu byłaby trudna, choć nie bez szans. Musiałby mieć zgodę wszystkich partii politycznych, tymczasem konserwatyści na razie nie popierają tej propozycji. Większość opinii publicznej nie ma pojęcia, że nie mamy spisanej konstytucji i wcale jej to nie obchodzi. Ale jednocześnie ludzie są rozczarowani poziomem brytyjskich polityków. Wyraźne określenie ich zadań, kompetencji, a zarazem praw obywateli, może przywrócić zaufanie do przywódców.

Martin Farr jest politologiem z Uniwersytetu w Newcastle