W sobotę około 300 osób, w tym rodzina i krewni zastrzelonego w czwartek Marka Duggana, zebrało się przed posterunkiem policji przy głównej ulicy Londynu domagając się sprawiedliwości. Protest miał spokojny przebieg, dopiero w pewnym momencie przerodził się w zamieszki.

Reklama

Duggan został zastrzelony przy próbie aresztowania. Z doniesień wynika, że mógł zostać zabity w wyniku wymiany ognia. W miejscu, gdzie zginął, znaleziono broń palną. Z policyjnego pistoletu oddano dwa strzały.

Policjant uczestniczący w wymianie ognia uszedł z życiem - prawdopodobnie dzięki temu, że pocisk utkwił w policyjnym radiu, które miał przy sobie. Duggan jechał wynajętym samochodem z kierowcą.

http://www.youtube.com/watch?v=t8qhaUcaHhI

Do zamieszek doszło w sobotę po zmroku. Grupy zamaskowanych młodych ludzi zaatakowały policjantów butelkami z benzyną, kamieniami i płonącymi pojemnikami na śmieci. Napastnicy podpalili kilka budynków, a także wiele policyjnych aut. W ogniu stanął piętrowy autobus. W kilku sklepach wybito okna i splądrowano je. Nad ranem nad północnym Londynem unosiły się kłęby dymu.

Interweniowała policja konna i szturmowa oraz sześć wozów straży pożarnej. Niektóre ulice zamknięto. Naoczni świadkowie twierdzą, że w dzielnicy Tottenham nadal panuje chaos. Nie wiadomo, czy zajścia wywołała ta sama grupa, która protestowała wcześniej przed posterunkiem policji, czy też inna.

Rzecznik Scotland Yardu powiedział w niedzielę, że pokojowy marsz został wykorzystany przez małą grupę "bezmózgich wandali", którzy doprowadzili do eskalacji przemocy.

Według komisji rozpatrującej skargi na policję, w akcji, w której zginał Duggan, uczestniczyła policyjna jednostka operacyjna Trident, zajmująca się przestępczością z użyciem broni palnej wśród czarnoskórej społeczności, oraz inna specjalna jednostka - CO19.