Sirleaf została nagrodzona przez Komitet Noblowski wspólnie ze swoją rodaczką Leymah Gbowee oraz Jemenką Tawakkul Karman za – jak to określono – walkę bez użycia przemocy o bezpieczeństwo i prawo kobiet do pełnego udziału w pracy na rzecz odbudowy pokoju. Choć 72-letnią prezydent Liberii świat darzy szacunkiem za sukcesy w procesie pojednania narodowego po trwającej z krótką przerwą 14 lat wojnie domowej, jej uhonorowanie wzbudziło spore kontrowersje.
Decyzja Norwegów zapadła bowiem na finiszu liberyjskiej kampanii wyborczej. Sirleaf – wbrew wcześniejszym obietnicom – ubiega się o reelekcję. Jej najpoważniejszy rywal Winston Tubman oskarżył Oslo o prowokację i wypomniał pani prezydent, że w początkowej fazie wojny dostarczała broń i uzbrojenie przywódcy rebeliantów Charlesowi Taylorowi, który obecnie odpowiada w Hadze za zbrodnie wojenne.
Opozycja dowodzi też, że w przeprowadzonych 11 października wyborach zanotowano wiele nieprawidłowości, w tym celowych fałszerstw. Większość kandydatów opozycji ogłosiła wycofanie się z wyborów. Tubman, który awansował do drugiej tury, wczoraj jednak odwołał swoją wcześniejszą decyzję o rezygnacji z wyścigu o prezydenturę.
Niezależnie od prawdziwości zarzutów przyznawanie Pokojowej Nagrody Nobla urzędującym szefom państw jest ryzykowne, skoro nie da się przewidzieć ich późniejszych działań. Podobne kontrowersje wzbudziło przyznanie nagrody prezydentowi USA Barackowi Obamie w 2009 r. czy przywódcy Palestyńczyków Jasirowi Arafatowi w 1994 r.
Reklama
Ellen Johnson Sirleaf jest też podejrzewana o to, że w czasie wojny dostarczała broń przywódcy rebeliantów, odpowiedzialnemu za zbrodnie
Reklama