Referendum domaga się prawe – bardzo eurosceptyczne – skrzydło Partii Konserwatywnej. Pod petycją do premiera podpisało się ponad stu członków Izby Gmin. Cameron w opublikowanym na łamach "The Sunday Telegraph" artykule przyznał, że wielu Brytyjczyków nie jest zadowolonych ze stosunków z Unią – i on też się do tej grupy zalicza – więc przeprowadzenie plebiscytu jest możliwe. Nie znaczy to, iż odbędzie się on szybko i raczej nie zakończy się wystąpieniem Wielkiej Brytanii z Unii.
Cameron zapowiedział, że referendum nie może się sprowadzać do prostego "za" lub "przeciw" dalszemu członkostwu w UE. Głos na nie oznaczałby wyjście z Unii, co wcale nie jest korzystne dla kraju, głos na tak mógłby zostać wykorzystany później jako domniemana dla dalszej integracji, czego Cameron i konserwatyści też nie chcą. Najprawdopodobniej będzie do wyboru kilka dość szczegółowych wersji relacji z Brukselą, co zmniejsza szanse zwycięstwa najbardziej skrajnych scenariuszy. Na razie nie wiadomo jeszcze, kiedy takie głosowanie miałoby się odbyć. Brytyjski premier zasugerował, iż dopiero po najbliższych wyborach parlamentarnych, które przewidziane są na maj 2015 r. To w praktyce oznacza, że referendum byłoby najwcześniej wiosną 2016 r.
Konserwatyści chcieliby, aby stosunki z Brukselą zostały przekształcone w kierunku strefy wolnego handlu, czyli podobnych do tych, jakimi się cieszą Norwegia czy Szwajcaria. Jako kraj żyjący z handlu Wielka Brytania potrzebuje nieskrępowanego dostępu do europejskich rynków i wpływu na to, jak pisane są reguły działania tych rynków. Jednolity rynek jest centralnym powodem na rzecz naszego pozostania w UE – przekonuje Cameron. Ale mówi też o zastrzeżeniach. Więc co złego w tym, co jest teraz? Zbyt duże koszty, zbyt wiele biurokracji, zbyt wiele mieszania się w sprawy, które należą do państw narodowych, społeczeństw obywatelskich czy jednostek. Całe tomy legislacji dotyczących spraw społecznych, czasu pracy i spraw wewnętrznych powinny być, w mojej opinii, usunięte.
Na chwilę obecną wydaje się pewne, że Wielka Brytania nie będzie uczestniczyła w żadnej dalszej integracji fiskalnej czy politycznej – konserwatyści byli przeciwni ratyfikacji traktatu lizbońskiego i nie podpisali unijnego paktu fiskalnego. Problemem jednak będą rozliczenia finansowe, bo Londyn z pewnością będzie chciał, by wraz z rozluźnianiem stosunków zmniejszył się też jego wkład do budżetu wspólnoty. Londyn już teraz naciska, by negocjacje nad nową perspektywą finansową Unii na lata 2014 – 2020 wykorzystać do szukania oszczędności. Wielka Brytania jest czwartym co do wielkości płatnikiem do unijnego budżetu. Na razie zapowiedź referendum nie wpłynie w żaden sposób na unijny budżet, ale na jeszcze kolejną perspektywę – zapewne tak.
Reklama