Demonstracja w pobliżu głównego meczetu króla Husajna w centrum miasta przebiegła spokojnie, a policjanci po cywilnemu oddzielali przeciwników panującego króla Abdullaha od znacznie mniejszej grupy ludzi, wznoszących okrzyki na jego cześć. Ustąp Abdullahu, ustąp - skandował około czterotysięczny tłum. Policjanci, niektórzy z nich w oporządzeniu do walk ulicznych, trzymali się w większości na uboczu.
Trwające od środy protesty, wywołane rządową decyzją o podwyższeniu cen paliw, doprowadziły w różnych prowincjonalnych miastach do aktów przemocy. Bezrobotni młodzi ludzie i inni demonstranci atakowali komisariaty policji, blokowali drogi płonącymi samochodami i podpalali lokalne siedziby władz. W czwartek w trakcie szturmu na komisariat policji w mieście Irbid na północy kraju zginęła jedna osoba, ale w piątek sytuacja wydawała się być spokojniejsza. Stanowiące najlepiej zorganizowaną siłę opozycyjną Bractwo Muzułmańskie poparło piątkowe demonstracje, ale jego czołowi przedstawiciele nie wzięli w nich udziału.
Król Abdullah powinien zdać sobie sprawę z sytuacji, odwołując decyzję o podwyżce cen. Naród jordański nie jest w stanie znieść dalszych wyrzeczeń - oświadczył przywódca Bractwa, szejk Hamam Said. Bractwo zamierza zbojkotować wyznaczone na styczeń wybory parlamentarne, gdyż według niego ordynacja uprzywilejowuje popierający monarchię elektorat wiejski kosztem większości społeczeństwa, jaką stanowią Jordańczycy pochodzenia palestyńskiego, skupieni głównie w miastach.