Setki osób protestują przeciwko skazaniu w środę 14 młodych kobiet na 11 lat więzienia za rozdawanie baloników i ulotek, w których przejęcie władzy przez armię nazwano "wojskowym puczem". Wysoki wymiar kary wzburzył nawet tych Egipcjan, którzy nie popierają Bractwa Muzułmańskiego.
Rządzący Egiptem wojskowi coraz jawniej dławią demokrację. Od niedzieli nie ustają protesty przeciwko przyjętym tego dnia przepisom znacznie ograniczającym wolność zgromadzeń. Zostały one skrytykowane przez ONZ jako naruszające podstawowe prawa człowieka.
Władze w Kairze nie przejęły się krytyką i ściśle egzekwują przestrzeganie nowych przepisów. W ciągu ostatnich dni zatrzymano wielu prodemokratycznych działaczy i dziennikarzy.
Wczoraj wieczorem został zatrzymany we własnym domu jeden z najbardziej znanych aktywistów i blogerów, Alaa Abd El Fattah. Zarzucono mu planowanie demonstracji w Kairze. Według niezależnych źródeł, podczas zatrzymania funkcjonariusze sił bezpieczeństwa pobili zarówno Fattaha, jak i jego żonę. Skonfiskowali też należące do nich komputery i telefony komórkowe. Wcześniej Alaa Abd El Fattah - jedna z kluczowych postaci rewolucji ze stycznia 2011 roku, która doprowadziła do obalenia Hosni Mubaraka - ogłosił, że sam odda sie w ręce policji, ponieważ wie, że wystawiono nakaz jego aresztowania.
Jego brutalne zatrzymanie oburzyło organizacje praw człowieka. Policja najwyraźniej uważa, że nowe przepisy dają jej wolną rękę i że może bezkarnie atakować obywateli - coś, do czego Egipcjanie byli przyzwyczajeni przez lata brutalnego reżimu - powiedział Joe Stork z organizacji Human Rights Watch.
Podczas pokojowej demonstracji na początku tygodnia policja już na samym początku użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego. Zatrzymano 80 osób, w tym 14 dziennikarzy. Wielu z zatrzymanych to znani działacze na rzecz praw człowieka. Opowiadali, że w areszcie byli rażeni prądem. Część z nich została wypuszczona w środku nocy na pustyni, ale około 20 osób jest wciąż w aresztach. Ciążą na nich zarzuty złamania nowych przepisów.