Podczas spotkania z rosyjskimi ambasadorami w Moskwie, Putin porównał to co się dzieje na Ukrainie, do sytuacji w Iraku, Libii czy Syrii. Dodał, że tak jak w tych krajach mamy do czynienia z "zewnętrzną interwencją" w celu dezintegracji, utraty niepodległości i doprowadzenia do narodowej katastrofy.
Jak się wyraził rosyjski przywódca, Rosja i jej europejscy partnerzy nie są w stanie przekonać ukraińskiego prezydenta Petro Poroszenko, by nie szedł drogą przemocy. Jego zdaniem, Ukraina posuwa się do szantażu, żądając takiej ceny za gaz rosyjski, która jest zupełnie bezpodstawna.
Rosja nie zrezygnuje z obrony swoich zagranicznych interesów. Gospodarz Kremla nazwał szantażem wprowadzanie sankcji wobec Rosji za aneksję Krymu.
Rosyjski prezydent tłumaczył, że nie mógł postąpić inaczej wobec sytuacji na Ukrainie. W jego ocenie, na Krymie i w separatystycznych regionach zagrożone było bezpieczeństwo rosyjskojęzycznej ludności. Samą aneksję Krymu ocenił jako działanie konieczne dla zabezpieczenia interesów Rosji. - Nie mieliśmy prawa pozostawić Krymian i mieszkańców Sewastopola na pastwę wojujących radykałów i nacjonalistów - powiedział Putin.
Zauważył też, że Rosja nie mogła zgodzić się na ograniczenie dostępu do Morza Czarnego. - Nie mogliśmy dopuścić, aby na Krym i do Sewastopola, owianych bojową chwałą, koniec końców weszły wojska NATO - podkreślił rosyjski prezydent. Dodał, że taka sytuacja zmieniłaby równowagę sił w basenie Morza Czarnego i Rosja straciłaby wszystko, o co walczyła od czasów Piotra I.
Putin zapowiedział, że Moskwa nadal będzie dbać o swoje zagraniczne interesy i interesy swoich obywateli, wykorzystując cały arsenał możliwości.