Wygrana w referendum może się okazać łatwiejszą częścią operacji wyprowadzenia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Boris Johnson, jedna z głównych twarzy obozu brexitowców i kandydat na następcę Davida Camerona, przedstawił swoją wizję przyszłości kraju poza UE, jednak w powszechnej opinii brakuje w niej konkretów, sporo jest za to sprzeczności.

Reklama

– My, którzy jesteśmy częścią tej nieznacznej większości, musimy zrobić wszystko, co możemy, by uspokoić zwolenników pozostania. Musimy wyjść do nich, uleczyć rany, budować mosty – ponieważ jest jasne, że niektórzy z nich mogą mieć uczucie odrzucenia, przegranej czy zagubienia – napisał były burmistrz Londynu w poniedziałkowym wydaniu dziennika "Daily Telegraph", którego jest regularnym publicystą.

Ten tekst był – nie licząc krótkich wypowiedzi na gorąco w piątek – jego pierwszym publicznym komentarzem po wynikach. Johnson faktycznie przyjął koncyliacyjny ton, podkreślając znaczenie demokracji, dumę z Wielkiej Brytanii i wiarę w jej możliwości, co pokazuje, że poważnie myśli o urzędzie premiera, jednak brak konkretnych planów wskazuje, że obóz zwolenników Brexitu nie do końca był przygotowany do zwycięstwa.

Johnson zapewnił, że Brytyjczycy będą nadal mogli mieszkać i pracować w państwach UE, a jednocześnie napisał o wprowadzeniu wzorowanego na Australii punktowego systemu oceny przydatności potencjalnych imigrantów. Realistycznie oceniając, szanse na to, że pozostałe państwa Unii zgodzą się, by swoboda przepływu osób z Wielką Brytanią działała w jedną stronę, są znikome. Przekonywał też, że jedyną realną zmianą wynikającą z Brexitu będzie uwolnienie się kraju z unijnego systemu stanowienia prawa, w którym to Trybunał Sprawiedliwości UE ma ostatnie słowo. Dla sporej części tych, którzy głosowali za wystąpieniem z UE, może to być trochę rozczarowujące.

Reklama

Co równie ważne, Johnson ani inne osoby z jego obozu nie sprecyzowali jeszcze, jak widzą przyszłe stosunki Wielkiej Brytanii z Unią – czy mają one przypominać model obowiązujący w przypadku Norwegii (ma ona dostęp do wspólnego rynku jako członek Europejskiego Obszaru Gospodarczego, ale jest zobligowana do składki członkowskiej, przyjmowania unijnych praw na wielu polach i swobody przepływu osób), Szwajcarii (ma dostęp do wspólnego rynku na podstawie wielu różnych umów) czy Kanady (od kilku lat negocjuje z UE umowę o wolnym handlu).

Słowa o tym, że Brexit nie będzie oznaczać dużej zmiany, sugerują ten pierwszy model, ale Johnson podtrzymał także obietnicę z kampanii, że część pieniędzy płaconych do Brukseli jako składka członkowska zostanie przekazana na służbę zdrowia, a Unia w przypadku modelu norweskiego nie będzie chciała się zgodzić na jej zbyt duże obniżenie. Wreszcie nie wspomniał także nic o tym, kiedy negocjacje o wyjściu miałyby się zacząć, choć to ostatnie można jeszcze zrozumieć, bo leży to w kompetencjach premiera, którym na razie pozostaje Cameron. Nie zmienia to faktu, że przedstawiony przez Johnsona plan został przez brytyjskie media – nie tylko te, które poparły pozostanie w UE – skrytykowany jako mało konkretny, nierealistyczny i sprzeczny z sobą oraz z obietnicami złożonymi podczas kampanii.

Tymczasem wystąpienie z Unii Europejskiej i ułożenie sobie relacji handlowych z nią i z resztą świata jest potężnym przedsięwzięciem. Według nieoficjalnych źródeł rozważane jest powołanie specjalnego ministerstwa ds. Brexitu, które koordynowałoby proces wyjścia. To jednak nie rozwiązuje jeszcze sprawy. Jednym z argumentów zwolenników wyjścia z UE było to, że Wielka Brytania będzie mogła sama układać sobie relacje handlowe z całym światem, co będzie korzystniejsze i sprawniejsze niż teraz, gdy robi to cała Unia. Ale problemem będzie chociażby brak kadr.

Jednoczesne prowadzenie negocjacji z Brukselą o wyjściu oraz umów handlowych ze Stanami Zjednoczonymi, z Chinami, Indiami i innymi państwami wymaga setek ludzi. A jak zwrócił uwagę w stacji BBC Simon Fraser, były wysoki rangą urzędnik ministerstwa spraw zagranicznych, w efekcie tego, że to Bruksela zajmowała się prowadzeniem takich rozmów, wątpliwe jest, czy w MSZ zostało chociaż 20 osób, które mają realne doświadczenie w prowadzeniu negocjacji handlowych. Podobnie jest z uwalnianiem się od unijnych przepisów – zastąpienie ich czy nawet unieważnienie będzie wymagało przyjęcia setek nowych ustaw czy rozporządzeń, do czego potrzeba setek ekspertów, których dopiero trzeba będzie zatrudnić.

Zgodnie z art. 50 traktatu lizbońskiego unijne traktaty przestają mieć zastosowanie w stosunku do państwa występującego w momencie zawarcia umowy o wystąpieniu, a w przypadku braku takiej umowy – w dwa lata po notyfikowaniu zamiaru wyjścia. Jednak na to, że Londyn i Bruksela zdołają ułożyć stosunki na nowo w ciągu dwóch lat, nikt obecnie nie liczy.