Walki w północnej Syrii są dla Paryża stawką bezpieczeństwa narodowego - pisze w tym samym numerze Georges Malbrunot, ceniony we Francji specjalista od spraw Bliskiego Wschodu.

Chodzi o problem, jaki stanowią liczni Francuzi, w przeważającej większości potomkowie muzułmańskich imigrantów, walczący w szeregach Daesz (arabski akronim Państwa Islamskiego). Paryż chciałby ich przychwycić, ale "Turcja ochronę swych interesów w regionie negocjuje bezpośrednio z Rosją, a te interesy niekoniecznie są takie jak nasze" – pisze dziennikarz, powołując się na francuskiego dyplomatę.

Reklama

"Przekazanie przez Turków francuskich dżihadystów służbom francuskim nie jest oczywistością (...), tak samo jak tych, których złapie armia syryjska" – wskazuje Malbrunot. I powtarzając wypowiedzi niektórych polityków, w tym kandydata prawicy na prezydenta Francois Fillona, ubolewa, że "od 2012 roku, gdy Francja zamknęła ambasadę w Damaszku, Paryż nie ma kontaktu z syryjskimi służbami informacyjnymi".

Wynikiem może być niekontrolowany powrót dżihadystów do Francji - ostrzega "Le Figaro", które w tym samym numerze zamieszcza kilka materiałów o "francuskich żołnierzach kalifatu". "Zwycięstwo w Syrii i Iraku wydaje się niewątpliwe, ale gdy druga bitwa o Mosul jest w pełni, rodzi się obawa, że trzecia rozegra się we Francji" – wskazuje de La Grange.

Reklama

"Szalone sukcesy zawdzięczał Daesz swym bastionom w Iraku i Syrii, zniszczenie jego niby państwowej struktury jest więc dobrą nowiną" – odnotowuje publicysta. Ale od razu ostrzega, że "choć kalifat geograficzny za chwilę odejdzie w przeszłość, trwać będzie kalifat ideologiczny".

De La Grange przywołuje "niebezpiecznie ostrzeżenie" rzecznika dżihadystów, który powiedział, że "strata terytorium nie jest klęską, klęską jest strata woli walki". Według komentatora "Le Figaro" "nie ma się prawa wątpić", że ta wola pozostanie i "dżihadyzm sunnicki przeżyje, a nawet odrodzi się jeszcze silniejszy, jeszcze bardziej niebezpieczny". Na koniec ostrzega, że w tej sytuacji "odłożenie broni byłoby szaleństwem", a "koniec wojny wybije tylko godzinę nowej bitwy".

Reklama