Zamach uświadomił nam, że za bardzo skupialiśmy się na faktach, mających świadczyć o zagrożeniu, a nie na osobie, która może potencjalnie stanowić zagrożenie - usprawiedliwiał się w środę w rozmowie z berlińskim dziennikiem Muench. Wiedząc dziś to, co wiemy, jest jasne, że nie było to wystarczające - dodał. Anis Amri, zamachowiec z Berlina, który 19 września 2016 r. rozpędzoną ciężarówką wjechał na jarmark bożonarodzeniowy w dzielnicy Charlottenburg od dłuższego czasu był na policyjnej liście osób stanowiących zagrożenie. Był notowany przez służby za handel narkotykami. Wiadomo było też, że jest skłonny do przemocy.
W ciągu ostatnich dwóch lat udaremniliśmy w Niemczech sześć dokładnie zaplanowanych zamachów. Ryzyko nadal istnieje. Przy tym potencjalnymi sprawcami mogą być osoby, które zradykalizowały się same, albo w środowisku salafitów (niemieckie służby określają w ten sposób najbardziej radykalnych zwolenników "czystej formy" islamu, skłonnych do przemocy - PAP), czy też bojownicy, którzy wrócili z Syrii i Iraku - mówił szef BKA. Zwrócił też uwagę, że odsiadujący wyroki radykalni islamiści będą w nadchodzących latach wychodzić na wolność. Istnieje też nadal ryzyko radykalizacji wśród uchodźców.
Muench uspokaja w rozmowie z "Tagesspiegel", że zmiany w prawie, większa koordynacja działań różnych niemieckich służba i pokonanie Państwa Islamskiego (a co za tym idzie brak zaplecza organizacyjnego i finansowego dla zamachów na wielka skalę) powodują zmniejszenie się ryzyka. Jednocześnie zwraca jednak uwagę, że od 2013 roku liczba radykalnych islamistów, stanowiących zagrożenie wzrosła pięciokrotnie (do 760), a zamachy dokonywane przez "samotne wilki" przy użyciu powszechnie dostępnych środków, również odnoszą pożądany efekt psychologiczny - budzą strach.