Portugalczycy - stojący obecnie na czele Wspólnoty premier Jose Socrates i przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso - nie chcą słyszeć o żadnych opóźnieniach."Naprawdę sądzę, że do października zakończymy negocjacje. Mamy ku temu wszystkie warunki" - mówi szef KE.

Reklama

Przywódcy Unii od blisko 10 lat bez skutku starają się uzgodnić traktat, który dostosuje instytucje Wspólnoty do działania w gronie blisko 30 państw. Uzgodniony w grudniu 2000 r. w Nicei dokument od razu okazał się niewystarczający, a przyjęta cztery lata później unijna konstytucja poległa w referendach we Francji i Holandii. Skąd więc obecny pośpiech?

Oficjalnym powodem są wybory do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. Do tego czasu nowy traktat ma być nie tylko uzgodniony, ale i ratyfikowany. Bez tego, twierdzi Barroso, wyborcy będą przekonani, że integracja przechodzi kryzys i nie pójdą do urn.

Brukselscy eksperci nie mają jednak wątpliwości: prawdziwy powód jest inny. W 278-stronicowym projekcie traktatu, który przedstawili Portugalczycy, znalazły się właściwie wszystkie istotne zmiany, jakie miała wprowadzić konstytucja. Przywódcy "27" nie chcą zbyt długo pochylać się nad dokumentem, bo skutek mógłby być taki sam jak w 2005 r. - odrzucenie go przez coraz bardziej ostrożnych wobec Unii wyborców.

Reklama

Jeśli traktat zostanie przyjęty, pracami Unii zacznie kierować wybierany na pięć lat przewodniczący Rady UE. To jeszcze nie prezydent zjednoczonej Europy, ale funkcja, która już zdecydowanie bardziej jest kojarzona z federalnym państwem niż obecny system przejmowania przez kolejne kraje półrocznego przewodnictwa w UE. W podobnym kierunku idzie powołanie unijnego ministra spraw zagranicznych, uzbrojonego w korpus europejskiej dyplomacji, a także zasadnicze ograniczenie od 2014 r. liczby komisarzy.

Po raz pierwszy nie wszystkie kraje będą w każdej kadencji miały swojego przedstawiciela w "europejskim rządzie". Przeciwników wzmacniania władzy Wspólnoty najbardziej niepokoi jednak zlikwidowanie prawa weta przy podejmowaniu przez Radę UE decyzji w kilkudziesięciu obszarach prawa europejskiego. Polska nie będzie np. już mogła bez wsparcia innych państw zablokować nowych przepisów dotyczących imigracji, wiz czy spraw wewnętrznych.

Różnice w stosunku do odrzuconego projektu konstytucji dotyczą szczegółów: traktat został inaczej nazwany, nie odwołano się też w nim do typowych dla państw symboli: flagi, hymnu i godła Europy. Ale to właśnie te detale niemal wszystkie rządy podają jako powód, dla którego nie chcą rozpisać referendum i wolą przekazać dokument do ratyfikacji parlamentom. Trzy lata temu powszechne głosowania nad unijną konstytucją rozpisało lub zapowiedziało 10 państw. Teraz taki zamiar zgłosiła tylko Irlandia.

Reklama

Ekspresowe tempo uzgodnienia traktatu w zaciszu gabinetów rządowych i sal parlamentarnych może jednak się nie udać. I to już na etapie negocjacji. Najwięcej obaw wśród unijnych dyplomatów budzi Polska. Szczyt w Lizbonie, na którym przywódcy "27" mają uroczyście złożyć podpisy pod dokumentem, odbędzie się bowiem 18 października, parę dni przed przyspieszonymi wyborami w Polsce. "W normalnej sytuacji, by przyjąć spójne stanowisko w sprawie traktatu, potrzebny jest silny rząd" - ostrzegła na początku tygodnia szefowa naszej dyplomacji Anna Fotyga. Już teraz to Polska, obok Wielkiej Brytanii, zgłasza najwięcej poprawek do projektu, domagając się choćby większego wpływu na orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Ale i bez Polski pomysł ekspresowego przeforsowania traktatu może polec. Rozpisania referendum w Wielkiej Brytanii domaga się już nie tylko konserwatywna opozycja, ale około 60 deputowanych Partii Pracy. Silne naciski w tym kierunku są też w Holandii i Danii. We Francji argument prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, aby tym razem nie rozpisywać referendum również jest słaby: z dokumentu wykreślono zdanie, mówiące o tym, że celem Unii jest "wolna i nieskrępowana konkurencja". W mocy pozostają bowiem dziesiątki tysięcy stron aktów prawnych, które zmierzają właśnie w tym kierunku. W każdym z tych krajów wynik ewentualnego referendum byłby mocno wątpliwy.


Co zmieni traktat:
1. Członkowie Unii nie będą kolejno sprawować półrocznego przewodnictwo prac Wspólnoty, tak jak jest teraz. Będzie za to funkcja przewodniczącego Rady kierującego pracami UE przez pięć lat. Część publicystów nową funkcję określa mianem "unijnego prezydenta".

2. W planach jest powołanie wspólnego dla całej Unii ministra spraw zagranicznych. Swego rodzaju szef MSZ ma nawet dysponować własnym korpusem dyplomatycznym.

3. Zmniejszy się wpływ poszczególnych krajów na prace Komisji Europejskiej. Liczba komisarzy zostanie znacznie ograniczona, przez co po raz pierwszy w historii nie wszyscy członkowie Unii będą w każdej kadencji mieć swoich komisarzy.

4. Ograniczone zostanie prawo państw członkowskich do stosowania weta w kilkudziesięciu dziedzinach prawa europejskiego. Bez wsparcia innych pojedyncze państwo nie będzie mogło blokować nowych przepisów dotyczących imigracji, wiz czy spraw wewnętrznych. Przeciw temu zapisowi występuje Polska.