Chińscy komuniści zapewne plują sobie w brodę, że rok temu w geście dobrej woli złagodzili przepisy dla zagranicznych korespondentów, umożliwiając im prowadzenie rozmów z obywatelami bez zgody biur bezpieczeństwa publicznego. W efekcie za Wielki Mur ruszyła fala zachodnich żurnalistów, by poczuć klimat przedolimpijskiej odwilży i tropić nadużycia oraz niedociągnięcia komunistycznych władz.

Daleko nie trzeba było szukać. Wystarczyło, że reporterzy brytyjskiego Channel 4 przejechali się po pekińskich osiedlach przeznaczonych do rozbiórki ze względu na olimpijski boom budowlany. Bez trudu znaleźli ludzi zastraszanych, bitych albo zalewanych ściekami z kanalizacji - tak pekińscy deweloperzy pozbywają się niezadowolonych z przeprowadzki albo niskich odszkodowań. Skala wysiedleń przed olimpiadą jest ogromna - szacuje się, że mieszkanie musi zmienić nawet 1,5 mln mieszkańców Pekinu.
Kto próbuje poskarżyć się władzy, trafia do zaimprowizowanego więzienia, ukrytego w zaułkach na przedmieściu. Kiedy Brytyjczycy jako pierwsi sfilmowali jeden z tych przybytków, okazało się, że złagodzone przepisy dla zagranicznych mediów są fikcją. Tajniacy przetrzymywali ich przez kilka godzin, namawiając do zniszczenia taśmy. Nie udało się, a reportaż "China’s Olympic Lie" ("Kłamstwo olimpijskie Chin") odbił się szerokim echem wśród obrońców praw człowieka.

Ponieważ podobnych filmów i tekstów powstało więcej, Chiny zaczęły korygować swoje nowe, przyjazne podejście do obcych mediów. W niedzielę szef Głównego Urzędu Prasy i Wydawnictw Liu Binjie wypowiedział wojnę "fałszywym reporterom" z kraju i zagranicy, którzy chcą wykorzystać olimpiadę, by "zaszkodzić społeczeństwu". Następnego dnia chińskie media podały, że powstaną czarne listy dziennikarskich oszustów, a także baza danych o 28 tys. zagranicznych korespondentów akredytowanych na olimpiadę.

"To zapewne pierwszy taki przypadek w historii igrzysk" - komentuje dla DZIENNIKA Jef Julliard z organizacji Reporterzy bez Granic. "Takie spisy są narzędziem kontroli, sposobem wywierania presji. Dziennikarze dostają wyraźny sygnał, że są obserwowani" - dodaje. Zdaniem Julliarda wielu zagranicznych korespondentów będzie chciało przy okazji igrzysk napisać lub nakręcić dodatkowe materiały - o chińskich dysydentach, więźniach sumienia, obrońcach praw człowieka. "A chińskie władze chcą tego za wszelką cenę uniknąć" - dodaje.

Wczoraj władze w Pekinie skrytykowały kontrolowane przez siebie media za straszenie cudzoziemców, a w opinii wielu komentatorów - po prostu za szczerość. "Nie ma żadnych czarnych list, a baza danych nie jest po to, by kogokolwiek monitorować lub zastraszać" - zapewniał rzecznik Pekińskiego Komitetu Olimpijskiego Li Zhanjun. W podobnym tonie wypowiadał się przedstawiciel szefa Głównego Urzędu Prasy i Wydawnictw. "Nigdy nie rozważaliśmy gromadzenia danych zagranicznych dziennikarzy" - przekonywał.








Reklama