Zdaniem ekspertów teraz wszyscy mają ostatni dzwonek: masowa mobilizacja, bo każde głupstwo może kosztować porażkę w kolejnym stanie. Za głupotę numer jeden kampanii uchodzą słowa byłego burmistrza Nowego Jorku Rudego Giulianiego, który powiększał swoją rolę w akcji ratunkowej po 11 września. "Spędziłem w Ground Zero tyle samo czasu co strażacy" - przekonywał niedawno.

Reklama

Jedno z czołowych miejsc na liście najbardziej złotoustych bez wątpienia mógłby dziś zająć jego partyjny rywal Mitt Romney, 60-letni mormon z Massachusetts. Publicznie nawoływał on do rozbudowy Guantanamo, choć nawet jego twórca prezydent Bush jest coraz bliżej zamknięcia tego niewygodnego więzienia dla domniemanych terrorystów.

Gafy Romneya można liczyć w dziesiątkach - gdy zapytano, czy któryś z jego pięciu synów służył w wojsku, bez wahania stwierdził: "Moi synowie dostatecznie służą ojczyźnie, pomagając mi w wyścigu o fotel w Białym Domu". Chełpił się także wielkim doświadczeniem w dziedzinie łowiectwa, dopóki nie udowodniono mu, że w rzeczywistości wypalił ze strzelby zaledwie kilka razy w życiu.

Nie mniej barwnie zachowuje się inny Republikanin, weteran wojny wietnamskiej John McCain. Przyłapano go już, gdy głośno zastanawiał się, jak załatwić tę "sukę" - chodziło o faworytkę Demokratów Hillary Clinton. McCain publicznie skandował też: "Bomb, bomb, bomb Iran!" (zbombardujmy Iran!) w momencie, gdy w USA dominują obecnie nastroje antywojenne a w dodatku nadal nie wiadomo, czy Teheran faktycznie rozwija wojskowy program atomowy. Generalnie szanowany McCain wprawił też w osłupienie swoich wyborców, gdy do kampanii włączył 95-letnią matkę, bo sondaże pokazały, że zaawansowany wiek osłabia jego szanse. Wielu pukało się w czoło, słuchając opowieści Roberty McCain o tym, jak w wieku 92 lat dostała mandat za jazdę 150 km na godzinę.

Reklama

"Ta kampania jest historyczna, ale nie tylko pod względem liczby popełnionych gaf i dziwacznych pomysłów. Ona jest sama w sobie egzotyczna. Mamy Hillary Clinton" - kandydata-kobietę, którą w dodatku wspiera mąż eks-prezydent, mamy Afroamerykanina Obamę, którego promuje największa gwiazda show-biznesu Oprah Winfrey a także dwóch poważnych pretendentów do Białego Domu "Romneya i Huckabeego, którzy po raz pierwszy od czasów J.F. Kennedy’ego głoszą, iż nie ma polityki bez religii" - mówi DZIENNIKOWI Allan Lichtman, komentator telewizji CNN.

Wpadki i gafy przekroczyły granice partii politycznych. Wielu analityków widzi prostą przyczynę: żaden z kandydatów nigdy żadnej poważnej funkcji w centralnej administracji. Wówczas część z nich wiedziałaby, że przyszły prezydent nie ma prawa do pewnego rodzaju pomyłek.

A taka przytrafiła się np. 52-letniemu Mike’owi Huckabee, który z outsidera zdążył w międzyczasie stać się jednym z faworytów do republikańskiej nominacji. Pastor i były gubernator Arkansas podbił serca części konserwatywnych wyborców, odwołując się do Boga i wartości chrześcijańskich. Gorzej szło mu mówienie o bieżącej polityce. Tak było w przypadku raportu NIE (National Intelligence Estimate) w sprawie Iranu, który wywołał burzę: okazało się, że amerykańska instytucja przyznała, iż państwo ajatollahów nie dąży już do wyprodukowania bomby atomowej, stawiając pod ścianą antyirańską administrację Busha. Dzień po tym, jak napisały o tym wszystkie gazety, Huckabee w ogóle nie wiedział o istnieniu raportu.

Reklama

O ile Huckabee - człowiek ze środkowych stanów - mógłby się jeszcze tłumaczyć, że bardziej interesuje go Ameryka niż Iran, o tyle Barack Obama, drugi najpoważniejszy kandydat w obozie Demokratów i absolwent Harwardu mógłby się czegoś nauczyć o własnym kraju. Dopiero co zaszokował zwolenników stwierdzeniem, że w niedawnym tornado w Kansas zginęło 10 tys. osób, choć w rzeczywistości ofiar było... dwanaście. Zgrzyty pojawiają się także, gdy kandydat postawi na zbytnią szczerość, a w zamian zapracuje na łatkę rasisty. "Nasz pierwszy Afroamerykanin, który jest mądry, czysty i dobrze się prezentuje" - tak o czarnoskórym senatorze z Illinois powiedział jego partyjny kolega i zarazem konkurent do prezydenckiej nominacji Joe Biden.

Hillary Clinton i jej sztab nie musieli wypowiadać się o Iranie ani o Kansas, by dostatecznie się ośmieszyć. Zwolennicy dawnej pierwszej damy próbowali zaatakować Baracka Obamę. Chcieli zburzyć jego mit człowieka, który nigdy nie myślał o władzy. Wytknęli mu, że dawno temu napisał wypracowanie "Będę prezydentem". Salwa śmiechu wybuchła, gdy okazało się, że sięgnęli do wypracowania napisanego przez Obamę... w przedszkolu.

Jedno, co może zastanawiać, że potknięcia i gafy kandydatów stosunkowo rzadko są pożywką dla telewizyjnych talk-show, które są w Ameryce jedną z najważniejszych tłoczni kształtujących wiedzę o polityce. "Politycy mają szczęście. Trwa głośny strajk scenarzystów i nie ma komu pisać kawałów do wieczornych programów rozrywkowych" - mówi DZIENNIKOWI Robert Thomson, ekspert z Centrum Studiów nad Kulturą Masową przy Syracuse University w Nowym Jorku. "Nikt się z kandydatów nie nabija, nie zadaje im kompromitujących pytań, więc mnóstwo uchodzi im na sucho" - dodaje.