W tej rozgrywce stawką jest nie tylko pokój na Bliskim Wschodzie, ale i przyszła ocena jego dorobku: gdyby mu się udało, przeszedłby do historii nie tylko jako polityk, który rozpoczął krwawy konflikt w Iraku.

Reklama

"Jestem przekonany, że porozumienie, na mocy którego powstanie niepodległe państwo palestyńskie, zostanie podpisane zanim w styczniu przyszłego roku odejdę z Białego Domu" - deklarował pewnym głosem Bush po półtoragodzinnym spotkaniu z prezydentem Autonomii Mahmudem Abbasem. Nie podał jednak żadnych rozwiązań, które miałyby położyć kres trwającemu od lat konfliktowi. "Wiem, że to możliwe, ale zdaję też sobie sprawę z tego, iż doprowadzenie do pokoju nie będzie łatwe" - dodał, a na jego twarzy cały czas gościł szeroki uśmiech.

Podobne "gładkie” stwierdzenia z ust Busha padły również po środowym spotkaniu z premierem Izraela Ehudem Olmertem. "Obie strony mogą się dogadać. Udowodnił to przecież listopadowy szczyt w Annapolis" - przekonywał amerykański prezydent. Zdobył się jednak na chwilę szczerości. "Nie wszystko idzie po mojej myśli. Rozmowy o pokoju znów znalazły się w impasie. Dlatego tu jestem: by nadać im nowy impuls, by nieco przycisnąć polityków Izraela i Autonomii" - mówił.

W powodzenie jego misji wątpią eksperci. "Nie będzie przełomu. Przez siedem lat swoich rządów Bush nie przedstawił propozycji uregulowania głównych kwestii spornych, którą zaakceptowałyby wszystkie strony. Ogranicza się tylko do ogólników" - powiedziała DZIENNIKOWI politolog Anat Kurtz z uniwersytetu w Tel Awiwie.

Reklama

Wciąż więc nie wiadomo, jakie granice miałoby nowo powstałe państwo, i jak uregulować kwestię milionów palestyńskich uchodźców: czy przygarnie ich Palestyna, czy też mieliby powrócić do dawnych domów, które najczęściej znajdują się na terenie Izraela. Na to ostatnie rozwiązanie nie chce przystać Izrael, bo oznaczałoby to dla niego demograficzną i polityczną rewolucję: w państwie żydowskim większość stanowiliby Arabowie.

Biały Dom nie ma także pomysłu na rozwiązanie sprawy Jerozolimy. Od czasu wojny sześciodniowej w 1967 roku miasto znajduje się pod zarządem Izraela. Palestyńczycy domagają się zwrotu jego okupowanej wschodniej części, z której chcą uczynić swoją stolicę. Państwo żydowskie kategorycznie temu się sprzeciwia.

"Jak w takich warunkach można mówić o tym, że Palestyńczycy będą się cieszyć się z własnego państwa już za kilka miesięcy? To nierealne" - mówi DZIENNIKOWI Georges Giacaman, szef Palestyńskiego Instytutu Studiów nad Demokracją. Jest on przekonany, że wyprawa Busha to desperacka próba wymuszenia na Bliskim Wschodzie pokoju tylko po to, by prezydent USA zapisał w annałach historii. "Nikt mu w tym nie pomoże" - dodał.