Informacja o gigantycznych zakupach swojego pracownika przekazana przez przedstawicieli SG jest nie mniejszą sensacją od dotychczasowych doniesień o stratach, jakie poniósł bank. Wydane przez Kerviela 50 mld euro to więcej niż wartość całego Societe Generale i prawie tyle samo, co rezerwa budżetowa Francji. Bank utrzymuje, że o sprawie dowiedział się dopiero w połowie stycznia, a ich pracownik przez co najmniej rok ukrywał dokonywane przez siebie transakcje, fałszując dokumenty i kradnąc komputerowe kody dostępu. Wczoraj Societe Generale zyskał wsparcie samej minister finansów Christine Lagarde. W wywiadzie udzielonym telewizji France 2 stwierdziła, że oszust najprawdopodobniej działał bez wspólników. "Nie ma powodów, by sądzić, że bank łamał wewnętrzne przepisy bezpieczeństwa" - powiedziała. Wielu nie wierzy jednak, że transakcji na tak ogromną sumę mógł dokonać szeregowy pracownik, nie budząc w dodatku przez długie miesiące żadnych podejrzeń swojej firmy.

Reklama

"Oczywiście, że za tym wszystkim stoi bank" - twierdzi w rozmowie z DZIENNIKIEM francuski ekonomista Guy Sorman. " Societe Generale znany jest z bardzo ryzykownych interesów, które do tej pory przynosiły mu kolosalne zyski. Ale tym razem ostro przeholowali. Dbając o opinię swoich akcjonariuszy, uczynili z Kerviela kozła ofiarnego" - dodał. Potężny francuski bank próbuje więc ratować swoją reputację, by nie narazić się na kolejne straty.

Prezes SG Daniel Bouton w wywiadzie dla Radia Europe 1 zaprzeczył wszystkim hipotezom, które z aferą wiążą zarząd banku. "Niektórzy doszukują się tu spisku uknutego od Marsa po Jowisz. Nie wierzcie w to" - apelował. To również odpowiedź na słowa Kerviela, który wyjawił prokuratorom, że podobnie ryzykownymi działaniami, jakimi on się parał, zajmują się też inni maklerzy Societe Generale.

A to jeszcze nie koniec rewelacji. Prokurator Jean-Claude Marine na wczorajszej konferencji prasowej ujawnił, że Kerviel prowadził swoje operacje nie od roku, jak twierdził to dotychczas bank, ale co najmniej od dwóch lat. Tymczasem obrońca Kerviela upiera się, że zarzuty kierowane pod adresem jego klienta są jedynie odwróceniem uwagi od nieudanych inwestycji banku na rynku amerykańskim. Christian Charriere-Bournazel twierdzi, że Kerviel do końca ubiegłego roku przynosił SG spore zyski i dopiero w styczniu tak jak inni maklerzy podjął duże ryzyko i dokonał chybionych inwestycji.

Reklama

Z dotychczasowego śledztwa wynika także, że przedstawiciele innych instytucji finansowych już w listopadzie ubiegłego roku ostrzegali Societe Generale o grożącym niebezpieczeństwie. Ze śledztwa wynika, że makler został przez zwierzchników wezwany na rozmowę. Przedstawił im sfałszowane dokumenty usprawiedliwiające poniesione ryzyko. "I to miało ich uspokoić. To bardzo mało prawdopodobne, bo przecież mowa jest o ogromnych pieniądzach. Bank musiał więc wiedzieć, co się dzieje na jego podwórku" - mówi Sorman.

Już wiadomo, że Kervielowi - jeśli udowodnione zostaną mu stawiane zarzuty - grozi do siedmiu lat więzienia i grzywna w wysokości 750 tysięcy euro. Societe Generale, który - jak wiele na to wskazuje - przymykał oczy na ryzykowną działalność swojego maklera, poniósł tymczasem kolejne straty. By odrobić część z utraconych 5 mld euro, zarząd SG zdecydował się na sprzedaż części udziałów w niemieckiej i brytyjskiej giełdzie. Trwało to trzy dni i - ze względu bessę - pochłonęło prawie dziesiątą część wartości akcji.