Na rogu wschodniego przedłużenia Alei Wiecznego Pokoju, szerokiego bulwaru wyrąbanego w środku miasta przez Mao, najstarsza kultura Pekinu sąsiaduje z najnowszą. W pomieszczeniu na stacji metra wystawiane są fragmenty kości i krzemienia. Odkopali je w 1996 r. archeolodzy podczas budowy wielkiego kompleksu Oriental Plaza.

Reklama

Mało apetyczny postmodernistyczny kompleks składa się z luksusowych apartamentowców, biurowców, hoteli i centrów handlowych. Pod betonem, szkłem i stalą pasażerowie metra w pośpiechu mijają drewniane drzwi maleńkiego muzeum, którego budowę wymogły na deweloperze władze miasta. Oprócz wspomnianych eksponatów najstarszych mieszkańców Pekinu upamiętniają malowidła ścienne przedstawiające rodziców z dwójką dzieci - o jednym więcej, niż wolno mieć w dzisiejszym Pekinie. Widzimy też myśliwych polujących w przepaskach biodrowych na grubego zwierza. Na poziomie ulicy unosi się kurz z pobliskiego placu budowy - jednego z 7000 w stolicy. Przechodnie uciekają przed nim do sklepów, bo Pekin już dawno stracił swoją zieleń, a te rzeki, które jeszcze się ostały, są czarne od przemysłowych i domowych ścieków.

Niewiele miast zmieniło się we współczesnej epoce tak bardzo i tak szybko jak Pekin. Miasto, które poznałam w latach 70., było ospałe, a jego szerokimi alejami jeździli na rowerach robotnicy w niebieskich drelichach, furmanki ciągnięte przez muły, zatłoczone autobusy i ciężarówki (zdarzały się też wielbłądy). Czasem przejeżdżała limuzyna jakiegoś dygnitarza, z zaciągniętymi białymi zasłonami, żeby proletariat nie podglądał.

Hutongi - labirynty uliczek z parterową zabudową, domami z pomalowanej na szaro cegły i z szarymi dachówkami - w historycznym centrum były spuścizną po Mongołach, którzy w XIII w. nadali miastu jego obecny kształt urbanistyczny. Nie było barów, kawiarni i herbaciarni, a w większości dzielnic o ósmej wyłączano prąd. Pekin podobnie jak reszta kraju był zamknięty na świat: na ulicach prawie nie widywało się cudzoziemców, a w sklepach zagranicznych towarów, zaś oferta kulturalna była tak uboga, że film północnokoreański budził sensację. Długie zimowe miesiące Pekin przesypiał, a latem mieszkańcy siedzieli na zydelkach pod latarniami i grali w karty, nie mając świadomości, że ich miasto znajduje się w połowie 60-letniego okresu burzliwej transformacji.

Konsumencki raj

Zaczęło się w 1949 r., kiedy Komunistyczna Partia Chin, która właśnie objęła władzę, przystąpiła do ataku na historyczną tkankę miasta, które od wielu stuleci prawie się nie zmieniło. Zanim XX w. dobiegł końca, przekształcili największe na świecie miasto za murami w 130 kilometrów kwadratowych zakorkowanej megalopolis zamieszkanej przez co najmniej 16 milionów ludzi, w tym 3 miliony niemające stałego zameldowania. Dzisiejszy Pekin jest wieloetnicznym i kosmopolitycznym konsumenckim rajem dla coraz liczniejszej rzeszy bogatych ludzi, a dla mniej uprzywilejowanych zarazem marzeniem, jak i koszmarem.

W 1949 r. KPCh zaczęła realizować swoją ideologię na żywej tkance miasta. W pierwszych dekadach wojującego socjalizmu burzyła przeszłość, aby zbudować pomniki nowej epoki - okazałe bulwary (wtedy prawie bez ruchu samochodowego) czy ogromny plac Tiananmen, na którym odbywały się parady wojskowe i spektakle poparcia ludu dla partii. Historyczne mury miejskie zburzono, żeby mogła powstać obwodnica i metro, z którego przez wiele lat zwykłym obywatelom nie wolno było korzystać. Po Wielkim Skoku, obłąkanym programie "modernizacji" z lat 50., miasto odziedziczyło tzw. dziesięć wielkich projektów - monumentalne stalinowskie gmachy, niektóre ekscentrycznie zwieńczone podwiniętymi chińskimi dachami. Z punktu widzenia Pekinu rewolucja kulturalna - kiedy w gruncie rzeczy zaprzestano budowy na rzecz mobilizacji politycznej - była chwilą wytchnienia.

Reklama

Epoka Mao bezmyślnie nadszarpnęła historyczny charakter Pekinu, ale dopiero kiedy Chiny przeszły na autorytarny kapitalizm, miasto uległo naprawdę głębokim przeobrażeniom. Korupcja i spekulacja uruchomiły siłę potężniejszą od ideologii, a mianowicie pieniądze. Dzisiaj, w epoce globalizacji i w przedolimpijskiej gorączce, Pekin jest przedstawiany jako XXI-wieczna stolica starożytnego mocarstwa, które na nowo się odrodziło, miasto monumentalne, megalomańskie i spektakularne.

Organizacja olimpiady miała symbolizować powrót Państwa Środka do międzynarodowego znaczenia i pozwolić jego władzom pochwalić się oszałamiającymi efektami modernizacji, jaka nastąpiła w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Cieniem na tym projekcie położyły się wydarzenia w dalekim Tybecie, protesty przeciwko sztafecie olimpijskiej i wycofanie się Stevena Spielberga z udziału w ceremonii otwarcia. Chińczycy czują się urażeni i podejrzewają, że cudzoziemcy chcą im zepsuć zabawę.

Z każdym moim kolejnym powrotem miasto coraz bardziej mnie zadziwia. Znajome punkty orientacyjne zostały zastąpione przez wieżowce - gotowe, budowane lub dopiero rozpoczęte. Stare fabryki zamieniły się w galerie sztuki. Nowe budynki udają zabytkowe. Stare budynki, zburzone w ikonoklastycznym szale, są pieczołowicie stawiane od nowa - większość mieszkańców stolicy pewnie szybko zapomni, że przez jakiś czas ich nie było. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat 95 proc. budynków w Pekinie zostało zburzonych i zastąpionych nowymi.

W mieście jest tylko jedno miejsce, w którym można zobaczyć wizję stolicy chińskiego stulecia (władze wierzą bowiem, że XXI w. będzie stuleciem Chin). Niedaleko placu Tienanmen znajduje się muzeum urbanistyczne. Większość pierwszego piętra zajmuje makieta miasta o powierzchni 1300 metrów kwadratowych. Kaniony dróg ekspresowych przecinają nowo powstającą Centralną Dzielnicę Biznesową, a złote dachy cesarskiego miasta toną wśród morza betonu. Chińskie rodziny wychylają się nad balustradę piętro wyżej i pokazują dziecku lub przyjezdnemu znajomemu, gdzie jest albo gdzie kiedyś była ich dzielnica.

Rzucają się w oczy symbole najnowszej przemiany Pekinu: tytanowe jajo, czyli Teatr Narodowy zaprojektowany przez francuskiego architekta Paula Andreu, pokręcone nogi nowej siedziby CCTV w dzielnicy biznesowej (projekt Rema Koolhaasa) i oczywiście stadion olimpijski Herzoga i de Meurona plus nowy terminal dzieła Normana Forstera - który jednak nie zmieścił się na gigantycznej makiecie. Jak widzimy, do upiększenia chińskiej stolicy zatrudniono plejadę najwybitniejszych zagranicznych architektów.

To muzeum opowiada historię o starannym planowaniu, zwracaniu uwagi na potrzeby wodno-transportowe mieszkańców, oficjalnych wymianach poglądów między poszczególnymi zespołami urbanistów i wymogu zatwierdzania ich pomysłów przez władze polityczne. Ale prawdziwa historia Pekinu jest bardziej dramatyczna: stulecia wielkich projektów, wojen i destrukcji będących dziełem kolejnych cesarzy, którzy chcieli zostawić po sobie bardziej monumentalne pomniki niż ich poprzednicy.

Kosmologia władzy

Pekin nie zawsze był stolicą Chin. Przemawiało przeciwko temu położenie geograficzne: na północnym krańcu Niziny Północnochińskiej, blisko granicy oddzielającej osiadłą cywilizację chińską od koczowniczych plemion stepowych. Pekin był pierwszą redutą, na jaką natrafiały armie najeźdźców z północy i zachodu. To oni jako pierwsi uczynili Pekin stolicą państwa chińskiego: rdzenne dynastie wolały bezpieczniejsze południe kraju. Z trzech dynastii cesarskich, które rezydowały w Pekinie dwie - mongolska Yuan i mandżurska Qing - przybyły z zewnątrz. To Mongołowie nadali miastu jego monumentalny i regularny charakter. W 1215 r. chan Kubiłaj, wnuk Czyngis-chana, zatrudnił muzułmańskiego architekta, aby zaprojektował dla niego odpowiednio majestatyczną siedzibę, z której mógłby władać podbitym krajem. Nazwał ją Dadu i tę właśnie opisał Marco Polo, aczkolwiek pozostaje kwestią sporną, czy rzeczywiście ją widział. Ale miasto, które przetrwało do XX w., przybrało swój ostateczny kształt za cesarza Yongle z dynastii Ming.

Stolica dynastii Ming była czymś więcej niż miastem: była kosmologią władzy, miastem symbolizującym misterium i potęgę cesarza. Mury miejskie, wysokie na 10 metrów i budowane przez 15 lat, otaczały 65 kilometrów kwadratowych miasta. Jego sercem był pałac cesarski z kompleksem urzędów i świątyń. Centrum stolicy i politycznego świata stanowiło Zakazane Miasto przebiegające wzdłuż osi północ - południe.

W 1949 r., kiedy armia Mao zajęła Pekin, wielu wolało, żeby to miasto pozostało na marginesie chińskiego życia politycznego. Wybitny architekt Liang Sicheng miał obawy, że skarby historycznego Pekinu nie przetrwają nowych komunistycznych porządków, i zaproponował budowę nowoczesnego miasta na okolicznej równinie, gdzie zagrożone były tylko wioski i pola. Mao z pogardą odrzucił ten pomysł, ale historia przyznała Liangowi rację: do dzisiaj przetrwało mniej niż 20 proc. Pekinu z epoki Ming.

Kiedy Mao zmarł w 1976 r., jego zabalsamowane zwłoki wystawiono na widok publiczny jako ostatni dodatek do stworzonego przezeń placu. Mauzoleum Przewodniczącego zbudowano kilkaset metrów od bramy Niebiańskiego Spokoju, południowego wejścia do Zakazanego Miasta. To tutaj w 1949 r. Mao odczytał proklamację założycielską nowej, socjalistycznej dynastii. W kolejce do jego trumny wciąż ustawiają się posłuszne tłumy. Dokoła rozciągają się jednak ruiny jego wizji rewolucyjnych proletariackich wyrzeczeń, miasto ukształtowane przez filozofię szybkiego bogacenia się i oszalałej konsumpcji.

W 1992 r., kiedy Deng Xiaoping ogłosił, że Chiny się zreformują i otworzą na świat, uruchomił niewiarygodne pokłady energii. Wcześniej Pekin był kształtowany przez urbanistów, którzy słuchali dyktatu wizji politycznej. Teraz do głosu doszły inne siły: deweloperzy, skorumpowani urzędnicy i zagraniczni inwestorzy chwycili Pekin za gardło i rozpoczął się kilkunastoletni okres burzliwego rozwoju. Powstały nowe obwodnice, ale liczba nowych samochodów tak szybko wzrastała, że one również się zakorkowały. Biurowce i bloki mieszkalne wypierały resztki historycznego miasta. Złagodzono przepisy przywiązujące chłopów do ziemi i miliony ludzi przyjeżdżały do miasta skuszone tamtejszymi zarobkami, marnymi, ale dla nich astronomicznymi. Przyjeżdżali też Ujgurzy z Xinjiangu, Tybetańczycy i Mongołowie, którzy również kierowali się względami finansowymi, ale dodatkowo uciekali przed represjami, jakie ich spotykały u siebie. Monochromatyczne miasto przeobraziło się w wielobarwną mozaikę.

Napływowi tworzyli nowe, nieformalne dzielnice dla osób pochodzących z tych samych okolic. Otwierali restauracje i małe firmy, na powrót tchnęli życie w szare ulice. Pierwsza prywatna restauracja powstała w 1980 r. - był to lokal z czterema stołami przy bocznej uliczce w pobliżu Narodowej Galerii Sztuki. W latach 90. było ich już kilka tysięcy. Pierwszy bar otwarto w latach 90. - trzy stoły i naburmuszony kelner. Kiedy odwiedziłam w tamtych czasach ten przybytek, było tam troje klientów - łącznie ze mną. Potem bary wyrastały jak grzyby po deszczu.

Powstawały biurowce i bloki mieszkalne odpowiadające ambicjom nowej klasy średniej. W starszych dzielnicach przerabiano pokoje od frontu na sklepy. Pojawiło się mnóstwo ubrań do wyboru, zarówno tanich podróbek z fabryk na południu, jak i drogich światowych marek. Nie wszyscy przybysze byli robotnikami: również projektanci, pisarze, malarze i filmowcy szukali w stolicy lepszego losu. "Żeby być kimś w Chinach, trzeba być kimś w Pekinie" - powiedział mi znajomy.

Na wschodnich przedmieściach dogodnie zlokalizowanych w pobliżu rozbudowywanego lotniska, spekulanci budowali ogrodzone osiedla, najpierw dla rosnącej liczby powracających z emigracji Chińczyków, którzy nie chcieli oddychać toksycznym powietrzem stolicy, a potem dla chińskich nowobogackich, którzy chcieli się odizolować od mniej uprzywilejowanych rodaków. Osiedla reprezentują eklektyczną mieszankę stylów. Na jednym z nich, otoczonym przez wiejską nędzę, można oglądać atrapę średniowiecznego zamku. Również apartamentowce w mieście wyglądają jak ilustracje z książeczek dla dzieci - od stylu pseudorzymskim po kicz z lat 70. Naród długo trzymany pod kloszem ortodoksji był głodny różnorodności i nie protestował przeciwko nakładaniu innych kultur i stylów na rodzimą tradycję, która straciła poczucie kierunku. Miasto wskazywane jako symbol nowej dynamiki Chin wpadło w kulturowy dryf, kiedy jego mieszkańcy rzucili się w pogoń za pieniędzmi.

Siła pieniądza

Fortuny powstawały z dnia na dzień. W połowicznie zreformowanym systemie państwo wciąż było właścicielem ziemi, na której budowano domy i władze lokalne zaczęły "kręcić lody". Chen Xitong, ówczesny burmistrz Pekinu, członek Biura Politycznego i polityczny rywal premiera Jiang Zemina, w 1995 r. został oskarżony o defraudację 5 mln dolarów i kierowanie korupcyjnym układem w ratuszu. Zarzucono mu m.in. wydanie pozwolenia na budowę Orientalu Plazy, mimo że kompleks przekraczał maksymalną wysokość dopuszczalną w pobliżu Zakazanego Miasta. Skazano go 16 lat więzienia, ale mogło być gorzej, gdyby jego zastępca nie popełnił samobójstwa i nie zabrał ze sobą do grobu wielu tajemnic. Kompleksowi Oriental Plaza przywrócono właściwą miarę, przynajmniej jeśli chodzi o wysokość.

Korupcja w stolicy wciąż się panoszy i nie wszyscy wygrywają. W dzielnicy Chaoyang ceny nieruchomości szybko rosną i dla pekińskiej klasy średniej buduje się nowe bloki mieszkalne. Dzielnica jest dogodnie zlokalizowana i posiada park. Zhao Xingbao, producent sprzętu rolniczego, kiedyś tutaj mieszkał, ale teraz wynajmuje jednopokojowe mieszkanie na przedmieściach.

Zhao, energiczny mężczyzna po czterdziestce, kupił dom w czasach, kiedy jak tysiące innych ludzi zrezygnował z bezpiecznej posady państwowej i spróbował swoich sił jako przedsiębiorca. - Myślałem sobie, że gdyby doszło do jakiejś katastrofy, to przynajmniej będę miał gdzie mieszkać - mówi. Siedzi nad papierami dokumentującymi walkę o odszkodowanie za dom, który zburzono, żeby zrobić miejsce pod Park 1872, luksusowy apartamentowiec. - Dali mi 200 tys. renmimbi (około 60 tys. złotych), wyliczone według cen z 2001 r. Dzisiaj to wystarczy na wyposażenie łazienki - opowiada. Poszedł do sądu, który odrzucił pozew. Dzisiaj Zhao należy do grupy 10 tys. osób, których domy wyburzyli deweloperzy. Szacuje, że władze lokalne i deweloper oszukali mieszkańców na 2 mld renmimbi (600 mln złotych), zostawiając wielu bez dachu nad głową i w nędzy. - Dzwoniliśmy do wszystkich gazet, przyjechali dziennikarze i wszystko spisali, ale nie ukazało się na ten temat ani jedno słowo.

Na placu budowy żurawie pracują przez całą dobę i rosną hałdy gruzu po wyburzonych domach. Szczęśliwcy kupili mieszkania w wysokich blokach oznaczające dla nich nieosiągalny wcześniej poziom komfortu. Ci, którym gorzej się powiodło, trafili na ponure przedmieścia leżące poza szlakami turystycznymi. Centrum miasta zostawili najzamożniejszym. Wraz z nimi odeszło niegdyś bogate pekińskie życie uliczne.

Kiedy proces rozbudowy miasta osiągnął olimpijskie tempo, władze chyba sobie przypomniały, że oprócz święta sportu obiecały też święto kultury i szacunku dla środowiska naturalnego. Wysłano ekipy do sadzenia trawy i róż przy drogach ekspresowych i oszczędzono kilka hutongów, żeby je "zrewitalizować" jako atrakcje turystyczne, z brukowanymi ulicami, odnowionymi szaletami i latarniami ulicznymi w stylu retro, które wyglądają jak żywcem wyjęte z Londynu Dickensa. Na południowym krańcu placu Tiananmen, 50 lat po jego zrównaniu z ziemią, bez nadmiernego rozgłosu odbudowano budynek bramny, stworzony na nowo historyczny obiekt pasujący do tworzonej na nowo oficjalnej historii.

Przyszłość w przeszłości

Ale w Pekinie pisane są również inne historie. Kiedy miasto było burzone i odbudowywane dzięki sile pieniądza, zmieniały się jego oficjalne przestrzenie. Demonstracje studenckie na placu Tiananmen w 1989 r. były tylko jednym - aczkolwiek największym - z całej serii wydarzeń, w których obywatele domagali się prawa do niewyreżyserowanego przez partię udziału w życiu narodowym. Na tym samym placu wielokrotnie protestowali członkowie zdelegalizowanego ruchu religijnego Falun Gong. W latach 90. funkcjonariusze Biura Bezpieczeństwa Publicznego zaczęli pilnie wypatrywać za wszelkimi przejawami buntu. Nawet po majowym trzęsieniu ziemi, kiedy obywatelom pozwolono wyrazić współczucie i solidarność z ofiarami, tłum był nadzorowany.

Z drugiej strony poza usankcjonowanymi przez państwo przestrzeniami publicznymi z epoki Mao powstawały przestrzenie alternatywne, wypełniane przez pokolenie, które na obrzeżach swojej nowej zamożności znalazło wolność eksperymentowania.

W 1979 r. artyści z grupy Xing Xing (Gwiazda) powiesili swoje prace na poręczach schodów w galerii narodowej, rzucając rękawicę oficjalnej kulturze. Wystawę szybko zamknięto, ale artyści powracali. Młode pokolenie ambitnych artystów tworzyło podmiejskie komuny, przełamując monopol akademii pekińskiej. Pojawiły się zespoły rockowe. Pisarze czytali fragmenty książek, które nie miały szans na publikację. W całym mieście występowali performerzy przeganiani przez policję. Zrodził się pekiński underground.

Początkowo niewielu artystów potrafiło się z tego utrzymać. Jeszcze w latach 90. prywatny rynek sztuki właściwie nie istniał. Dzisiaj niektórzy z ówczesnych buntowników są supergwiazdami, ponieważ Pekin kreuje się na stolicę kultury. Ale polityka nigdy nie jest daleko. Sheng Qi, czterdziestoparoletni artysta znany z prowokacyjnych performance’ów - między innymi uciął sobie palec w proteście przeciwko spacyfikowaniu demonstracji na placu Tiananmen w 1989 r. - parkuje przed kawiarnią nowego mercedesa. Samochód jest owocem wzrostu międzynarodowego zainteresowania wszystkim co chińskie. - Ciągle dzwonią do mnie marszandzi, gotowi kupić wszystko na pniu - mówi. Ale nie powinnam mylić kwitnącego rynku sztuki z wolnością artystyczną - ostrzega mnie. W zeszłym roku, na wystawie w 798 (dawna fabryka amunicji, teraz dom kultury), pokazał obraz, na którym był m.in. mężczyzna stojący naprzeciwko zabawkowego czołgu - czytelna aluzja do Tiananmen. - Kłóciłem się z nimi przez dwa tygodnie, ale musiałem zabrać obraz - wspomina. - Ciągle to samo: żadnej nagości, żadnych polityków. Jeśli malujesz ładne dziewczyny, zarabiasz. Jeśli mówisz o historii, masz kłopoty.

Ale historia w tym niegdyś historycznym mieście jest pasją nie do wykorzenienia. Kiedy miasto pędzi ku przyszłości, część jego mieszkańców, przede wszystkim intelektualiści i artyści, odtwarza przeszłość, poszturchując swoich cierpiących na amnezję politycznych panów. Zhao Goujun pracował kiedyś jako urzędnik państwowy. Teraz jest niezależnym intelektualistą i szefem grupy dyskusyjnej, która zgłębia przeszłość Chin, aby znaleźć fundamenty dla innej przyszłości.

- Przez 11 lat byłem inspektorem podatkowym - mówi nad filiżanką drogiej herbaty w herbaciarni przy nieszczególnie ciekawej podmiejskiej ulicy. Wewnątrz miejsce to eksploduje nostalgicznym kiczem: rzędy pluszowych kabin ciągną się po obu stronach drewnianego mostka, który spina brzegi nieistniejącego strumienia. Filiżanka herbaty kosztuje tyle, ile wynosi dzienna pensja przeciętnego pracownika biurowego. - Gdybym dalej pracował na etacie, byłbym nikim i martwiłbym się, czy dostanę awans. Lepiej być niezależnym intelektualistą - nie mam gwarancji, że zarobię na życie, ale mam nieskończoną przestrzeń na myślenie i eksperymenty - stwierdza Zhao.

Zhao mówi o toczących się w Pekinie zajadłych sporach między lewicą i prawicą. - Obie strony łączy jedno: chcą sprawiedliwszego społeczeństwa i krytykują korupcję. Ale lewica uważa, że niesprawiedliwość wynika z tego, że partia odeszła od autentycznego socjalizmu. W Pekinie jest mnóstwo ludzi, którzy tak myślą. Prawica chce iść do przodu i ma dużo praktycznych pomysłów na to, jak pomóc biednym i jak zbudować praworządne państwo. Oni są awangardą. Nie można być prawdziwym narodem, jeśli obywatele nie są świadomi i odpowiedzialni, więc w epoce globalizacji jesteśmy jak buraki ze wsi, które zaplątały się na eleganckie przyjęcie i nie wiedzą, jak się zachować. W tym mieście historia przetrwała w odizolowanych fragmentach, sporadycznych okruchach tradycji rozbitej przez nowoczesność. Chcemy ocalić nasze tradycje i promować nasze systemy wartości, ale nie wiemy, na czym one polegają. Na początku XX w. Chiny miały wybrany przez obywateli rząd, dobre uniwersytety i odpowiedzialną inteligencję, więc dlaczego nie możemy do tego wrócić? Chcemy wskrzesić to dziedzictwo. Dopija herbatę i wychodzi.

Na ulicy słuchać łomot kilkunastu młotów. Słońce zaczyna zachodzić, kiedy mijam oficjalne billboardy olimpijskie z hasłem "Jeden świat, jedno marzenie". Zhao odjechał i zgiełk miasta pochłonął jego marzenie o przyszłości - jedno z wielu pekińskich marzeń. Sierpień będzie miesiącem oficjalnego marzenia, a Pekin stolicą wyśnionej przyszłości Chin jako światowego mocarstwa. Sheng Qi spędzi ten czas w swoim atelier, malując na inne czasy.