Jak informuje Moskwa, obecnie na linii rozgraniczającej wojska Armenii i Azerbejdżanu jest ok. 400 rosyjskich żołnierzy piechoty, którzy na miejsce konfliktu przetransportowani zostali ośmioma samolotami Ił-76. Docelowo ma tam być 1960 członków personelu wojskowego z Rosji, 90 transporterów opancerzonych, 380 sztuk sprzętu samochodowego i specjalnego.
Premier Armenii Nikol Paszynian oświadczył, że jego kraj był zmuszony do podpisania porozumienia, aby uniknąć katastrofy militarnej. "Jeśli walki trwałyby dłużej, prawdopodobnie upadłyby Stepanakert, Martuni, Askeran. Później tysiące naszych żołnierzy zostałyby otoczone, a to oznaczałoby nasz upadek. Byliśmy zmuszeni do podpisania tej umowy" - powiedział, cytowany przez agencję TASS.
Tymczasem w środę w stolicy Armenii Erywaniu pojawiły się demonstracje przeciwników umowy z Azerbejdżanem. Doszło do aresztowań, a wśród zatrzymanych znalazł się m.in. lider największej partii opozycyjnej "Dostatnia Armenia", biznesmen Gagik Carukjan, który był jednym z inicjatorów protestów.
W nocy z poniedziałku na wtorek Armenia, Azerbejdżan i Rosja podpisały porozumienie o przerwaniu ognia w regionie Górskiego Karabachu, zgodnie z którym obie strony konfliktu m.in. zatrzymują się na zajmowanych przez siebie pozycjach, a na linię rozgraniczenia pomiędzy nimi zostaną wprowadzone rosyjskie siły pokojowe i rozmieszczone wzdłuż tzw. korytarza laczyńskiego, łączącego Armenię z Górskim Karabachem. Porozumienie to oznacza, że Azerbejdżan zachowa część terytoriów, w tym na terenie separatystycznej enklawy, które przed wznowieniem konfliktu 27 września były kontrolowane przez Ormian. (PAP)
zm/