O tę sprawę pytany był na antenie RMF FM prezes Białoruskiego Domu w Warszawie Aleś Zarembiuk. - To są kolejne zastraszenia, tym razem już ludzi z białoruskiej diaspory i liderów białoruskiej opozycji oraz ich przedstawicieli, którzy generalnie działają w trzech krajach: w Polsce, na Litwie i na Ukrainie. Na Ukrainie było to zrobić najprościej, bo kraj jednak prowadzi wojnę z Rosją - mówił Zarembiuk.

Reklama

To jest znak niestety dla nas wszystkich, bo tego chłopaka - ja jestem przekonany o tym po prostu - najpierw zamordowano, a potem niby powieszono. (...) Jestem przekonany, że to była robota białoruskich służb i że nasz kolega, szef Białoruskiego Domu na Ukrainie był zamordowany - powiedział Zarembiuk.

Aktywista podkreślił, że jest to "bardzo niepokojąca informacja", a on sam we wtorek rano otrzymał kilka wiadomości od dyplomatów państw zachodnich. - Ale w Polsce czujemy się bardziej bezpiecznie - wskazał. Jak dodał, od sierpnia tego roku biuro Białoruskiego Domu na ulicy Wiejskiej bez przerwy pilnowane jest przez policję. Jemu samemu również zaproponowano dodatkową ochronę. - Na razie nie zgodziłem się na to, bo do dnia dzisiejszego uważałam, że poradzę sobie sam razem z moimi kolegami, bo jestem bardzo ostrożny - powiedział. Dodał jednak, że być może przyjmie tę propozycję.

Pytany, czy czuje się obserwowany, Zarembiuk odparł: "Niejednokrotnie widzieliśmy, jak za nami chodzą dziwni ludzie, jak obserwowali nas w różnych miastach Polski". Podkreślił, że sprawy były zgłaszane na policję.

Dziewczyna białoruskiego aktywisty Szyszoua: Nie mógł popełnić samobójstwa

Reklama

Bażena Żołudź, dziewczyna Szyszoua, opowiedziała Radiu Swaboda, że we dwoje wyjechali do Kijowa w związku z prześladowaniami ze strony białoruskich władz.

Jak poinformowała, rodzice i dziadkowie Szyszoua nie żyją, sam pracował jako freelancer w sferze IT.

Reklama

Nie było tak, by skarżył się, że go śledzą. Ale w ostatnim czasie Wital stał się bardziej uważny, bywało, że obserwował, jakie samochody podjeżdżają, kto z nich wychodzi - przekazała.

Dodała, że jej partner nie otrzymywał bezpośrednich gróźb, ale miał złe przeczucia. - Nie pokazywał mi tego, ale napisał jednemu z naszych znajomych tydzień przed tragedią: mam złe przeczucie, w razie czego zaopiekuj się Bażeną. Nie było tak, by podchodzili do niego nieznajomi. Raz do mnie na ulicy w centrum miasta podeszli jacyś ludzie, jak później się okazało, nagrywali - powiedziała Żołudź.

Kobieta nie zauważyła w ostatnim czasie niczego nietypowego w zachowaniu Szyszoua. - We dwoje przez tydzień chorowaliśmy, leżeliśmy i oglądaliśmy filmy. (...) Żadnych złych myśli Wital nie miał. Jestem pewna, że nie mógł zakończyć życia samobójstwem. Nie miał dla tego podstaw. I nie mógł tak zrobić ze mną. Mieliśmy wspólne plany na przyszłość - powiedziała.

Komunikat policji

"Obywatela Białorusi Witala Szyszoua, który zaginął wczoraj w Kijowie, znaleziono dziś powieszonego w jednym z kijowskich parków, niedaleko jego miejsca zamieszkania" - czytamy w komunikacie policji.

Policja zabezpieczyła na miejscu telefon i rzeczy osobiste ofiary. Wszczęto śledztwo z artykułu kodeksu karnego dotyczącego zabójstwa. Podkreślono, że będą badane wszystkie wersje, w tym upozorowanego na samobójstwo morderstwa.

Pełen obraz zdarzeń będzie ustalony po przesłuchaniu świadków, analizie nagrań z kamer monitoringu i przeprowadzeniu ekspertyz oraz eksperymentów śledczych - dodano.

Apel policji

Policja apeluje do wszystkich, którzy znali ofiarę, o informacje w sprawie ostatnich tygodni jego życia, jego stanu emocjonalnego, możliwych gróźb.

Dzień wcześniej organizacja Białoruski Dom na Ukrainie, pomagająca Białorusinom uciekającym z ojczyzny przed prześladowaniami, poinformowała, że Szyszou, który jest jej szefem, zaginął. Jak podano, mężczyzna najprawdopodobniej wyszedł rano pobiegać (w domu nie znaleziono stroju sportowego) i nie wrócił.

Nie można było połączyć się z jego numerem telefonu, a z aparatu wykonano kilka głuchych połączeń. Urządzenie nie miało włączonej opcji śledzenia lokalizacji (konta Google) - wskazała organizacja. Przeszukano miejsce, w którym zazwyczaj biegał, ale nie znaleziono żadnych śladów.

Nagranie z monitoringu

Wieczorem organizacja przekazała, że na nagraniach z monitoringu widać, jak mężczyzna o godz. 9 wychodzi z domu pobiegać, a godzinę później powinien być z powrotem.

Według ukraińskiej redakcji BBC Szyszou miał 26 lat. Jurij Szczuczko z Białoruskiego Domu, który uczestniczył w poszukiwaniach, powiedział telewizji Current Time, że na twarzy Szyszoua były ślady pobicia. Dodał, że w ostatnich dniach Szyszou "coś podejrzewał" i prosił, by zadbać o jego bliskich, jeśli coś mu się stanie.

To stary schemat. Powieszony człowiek ze śladami pobicia na twarzy. Nic nie zginęło - powiedział Current Time. Według niego aktywni członkowie Białoruskiego Domu otrzymywali informacje, że na Ukrainę "przybywają osoby z sił specjalnych i innych jednostek Białorusi w celu ich fizycznej likwidacji". W tym od Służby Bezpieczeństwa Ukrainy przychodziły takie informacje. Mówili, żebyśmy byli bardziej uważni, bo działa tu sieć agentów KGB Białorusi i wszystko jest możliwe - wskazał Szczuczko.

Znajomi Szyszoua mówili, że wcześniej zauważał on, że był śledzony podczas biegania, a do niego i jego dziewczyny podchodzili podejrzani ludzie i próbowali nawiązywać z nimi rozmowę.