Szef najsilniejszej partii w Niemczech, chadeckiej CDU, Armin Laschet? A może obecny minister finansów i wicekanclerz, przewodniczący socjaldemokratów, Olaf Scholz? Czy też najmłodsza z całej trójki kandydatka Zielonych, 41-letnia Annalena Baerbock, choć jej kampania ostatnio zwolniła? Tego, kto zostanie kanclerzem po zaplanowanych na 26 września wyborach do Bundestagu, nie da się przewidzieć.
Po stabilizacji, wręcz pewnej nudzie 16 lat rządów kanclerz Angeli Merkel, to na niemieckiej scenie politycznej radykalna odmiana. Tym bardziej zaskakująca, że jeszcze kilka tygodni temu wszystko działo się według obowiązującej w powojennym rozdziale kraju zasady: wybory wyborami, a kanclerz i tak będzie chadekiem. Bo jeśli spojrzymy na ostatnie 70 lat istnienia Republiki Federalnej, przez pół wieku rządzili chrześcijańscy demokraci.
Tymczasem według najnowszych sondaży przeprowadzonych dla RTL/NTV trzy największe partie mają bardzo zbliżone poparcie. Na miesiąc przed wyborami na prowadzenie nieoczekiwanie wysforowała się SPD – z 23 proc. poparcia. O 1 pkt proc. mniej ma CDU, zaś Zieloni cieszą się 18-proc. sympatią.
Reklama