24 września w Niemczech odbędą się wybory parlamentarne. Ich wynik z pewnością przesądzi o politycznej przyszłości kontynentu. Czy wygra CDU lub SPD, czy też któreś z ugrupowań przeciwnych UE? Dziś zaczynamy cykl artykułów, mających przybliżyć sytuację polityczną i gospodarczą Republiki Federalnej.

Reklama
Nigdy byśmy się nie spodziewali, że wśród nich będzie przyszła kanclerz. Po prostu podeszły do nas dwie kobiety i zagadnęły, że chcą pogadać. Odparliśmy, że muszą wypić z nami sznapsa i poszliśmy do szopy. Tam okazało się, że jedna z nich kandyduje do Bundestagu – tak spotkanie z Angelą Merkel wspomina w rozmowie z serwisem Spiegel Online jeden z rybaków na Rugii. Działo się to jesienią 1990 r. po tym, jak powstały zjednoczone Niemcy. Merkel prowadziła wtedy pierwszą kampanię wyborczą i objeżdżała nadbałtyckie wioski.
Jej spotkanie z rybakami zostało uwiecznione na fotografii, która przypomina malarstwo historyczne z XIX w. Tak jak w Polsce Jan Matejko, tak i w Niemczech malarze upamiętniali najbardziej doniosłe wydarzenia z dziejów narodu, dodatkowo nadając im mityczny charakter. Marcin Luter pali papieską bullę, królowa pruska Luiza i Napoleon w Tylży, Ferdinande von Schmettau poświęca włosy dla ojczyzny (córka majora armii pruskiej, która sprzedała włosy, by wesprzeć armię – red.) – tego typu dzieł powstawało wówczas mnóstwo.
Merkel odwiedza rybaków – zdjęcie do dziś nie straciło nic z symbolicznego charakteru. W ciemnym, zaniedbanym pomieszczeniu, do którego przebija się tylko snop światła, siedzi młoda kobieta z kieliszkiem w ręku, a wokół niej utrudzeni rybacy w roboczych ubraniach i ciężkich butach. Można się domyślać, że ona znajduje się u progu kariery, podczas gdy świat starszych mężczyzn powoli się kończy. Merkel słuchała wtedy o ciężkiej pracy na morzu i wypiła z nimi dwie wódki. Ta 36-latka spodobała się rybakom i cała brygada zagłosowała wtedy na jej CDU. Liczyli, że dzięki temu w zjednoczonych Niemczech ocalą kutry i będą więcej zarabiać.
Dziś na Rugii rybaków prawie już nie ma. Łowienie śledzi jest teraz znacznie mniej opłacalne, niż było w czasach NRD. Zburzono nawet szopę Merkel, jak miejscowi nazywali rybacką chatę, w której doszło do historycznego spotkania. Teraz mają powstać tam sklepy dla turystów. Piątka rybaków, która ponad ćwierć wieku temu fotografowała się z Merkel, już dawno musiała odejść z zawodu. Niektórzy z nich do dziś mają żal, że ich listy z prośbą o pomoc dla upadającego rybołówstwa nigdy nie doczekały się odpowiedzi od kanclerz. „Nasze pisma lądowały albo u portiera, albo w niszczarce” – mówią z goryczą. Tylko jeden z nich deklaruje jeszcze, że w wyborach głosuje na partię Merkel.
W 1990 r. wyspa Rugia, miasto Stralsund i otaczający je kawałek niemieckiego wybrzeża nad Bałtykiem stały się okręgiem wyborczym Angeli Merkel. Wynikało to nie z sentymentów przyszłej szefowej niemieckiego rządu, lecz z partyjnej pragmatyki. W żaden sposób nie był to bowiem jej rodzinny region. Merkel urodziła się w Hamburgu, a wychowała w małym brandenburskim miasteczku Templin, gdzie jej ojciec pracował jako pastor. Templin dzieli od Stralsundu prawie 200 km.
Wskazanie na ten pomorski okręg wyborczy okazało się dla Merkel szczęśliwe. Już siedmiokrotnie ubiegała się tam o poselski mandat do Bundestagu i za każdym razem zdecydowanie zwyciężała. W pierwszych wyborach zdobyła 48,5 proc. głosów, po czym Helmut Kohl wziął ją do swojego gabinetu jako ministra ds. kobiet i młodzieży. Był to pierwszy rząd zjednoczonych Niemiec i potrzebny był ktoś młody, ze wschodu i najlepiej kobieta. Później awansowała na minister środowiska i przewodniczącą partii, aż wreszcie w 2005 r. została szefową rządu. Przy okazji każdej z tych nominacji mogła pochwalić się solidnym „wsparciem z domu”, czyli popularnością u lokalnych wyborców. Tylko raz przydarzył jej się wynik poniżej 40 proc. głosów (w 1998 r.), za to cztery lata temu osiągnęła rekordowe 56,2 proc.
Tymczasem gdyby w Niemczech obowiązywały polskie standardy polityczne, to sytuacja gospodarcza w okręgu wyborczym Angeli Merkel już dawno powinna była być powodem do licznych doniesień do prokuratury. Niemcy nie mają co prawda Trybunału Stanu, ale znają parlamentarne komisje śledcze, które mogły zostać zaangażowane w „wyjaśnienie przyczyn zapaści regionu i branż o strategicznym znaczeniu dla kraju”. Na niemieckim wybrzeżu bałtyckim upadło przecież nie tylko rybołówstwo, ale również bankrutowali liczni przedsiębiorcy. Stocznia w Stralsundzie, do której Merkel ma 20 minut spacerkiem ze swojego biura poselskiego, kilka razy przechodziła z rąk do rąk i plajtowała dwukrotnie. Nie pomogły jej ani pieniądze rosyjskiego oligarchy, ani dotacje z UE, które zresztą wykorzystano niezgodnie z prawem. Miasto Stralsund, które jest tak dumne z hanzeatyckiej przeszłości i które niegdyś było większe od Szczecina, straciło po upadku NRD prawie 20 proc. mieszkańców. Jaka była w tym rola Merkel? Czy kanclerz nie ma sobie nic do zarzucenia? Takich pytań można by postawić więcej.
– Nasza infrastruktura jest dziś w gorszym stanie, niż była w czasach cesarstwa – opowiada mi Ralf Borschke, deputowany do landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Rok temu on i jego Alternatywa dla Niemiec (AfD) odnieśli wielki sukces w wyborach regionalnych, kiedy zdobyli łącznie prawie 21 proc. głosów i wyprzedzili CDU. Politycy AfD skutecznie wykorzystali wtedy obawy wyborców związane z masowym napływem uchodźców i ostro krytykowali Merkel. Także teraz Borschke może dużo mówić o zagrożeniu ze strony islamskiej imigracji. Partia mianowała go jednak rzecznikiem ds. energii, rolnictwa i transportu i jego głównym tematem jest infrastruktura.