Środkowoafrykańskie państwo, które w Polsce stało się znane po tym, jak kilka miesięcy temu Jarosław Kaczyński mówił o groźbie gabońskiej inwazji na nasz kraj, już wcześniej było światowym ewenementem. Omar Bongo w chwili śmierci był bowiem najdłużej sprawującym władzę prezydentem na świecie i najdłużej sprawującym władzę przywódcą w historii postkolonialnej Afryki. Rządził od 1967 roku, czyli ponad 41 lat.

Reklama

Na dodatek mimo zmieniających się czasów Omar Bongo był politykiem w starym afrykańskim stylu – autokratycznym, lubiącym kult własnej osoby, wykorzystującym państwowe pieniądze (Gabon jest czwartym największym eksporterem ropy w Afryce) do prowadzenia wystawnego trybu życia i powołującym na najważniejsze stanowiska krewnych i znajomych. W efekcie międzynarodowe lotnisko w Gabonie nosi imię Omara Bongo, podobnie jak uniwersytet, największy stadion sportowy, liczne szpitale, zaś rodzinną miejscowość prezydenta Lewai przemianowano na Bongoville.

Ali Ben Bongo, najstarszy syn prezydenta (Omar miał łącznie około 30 dzieci z różnymi kobietami), już w 1989 roku – w wieku 30 lat – został ministrem spraw zagranicznych Gabonu, zastępując Martina Bongo, czyli bratanka prezydenta. Po dwóch latach Ali Ben musiał ustąpić, bo nowa konstytucja wprowadziła minimalny wiek na tym stanowisku. Zastąpiła go… jego starsza siostra Pascaline Bongo Ondimba. Dla Alego bynajmniej nie oznaczało to końca politycznej kariery – został wiceprzewodniczącym parlamentu (wsławił się m.in. sprowadzeniem do Gabonu Michaela Jacksona), a później ministrem obrony, które to stanowisko sprawuje po dziś dzień. Pascaline zaś przez lata była szefową gabinetu swojego ojca.

Gabończykom, którzy zresztą w nocy z czwartku na piątek protestowali przeciw wynikom wyborów, daleko jeszcze do najbardziej dynastycznej republiki świata, czyli komunistycznej Korei Północnej. Po śmierci jej założyciela Kim Ir Sena, którzy władzę sprawował przez prawie 46 lat, rządy objął jego syn Kim Dzong Il, a w tym roku schorowany przywódca namaścił na następcę najmłodszego syna Kim Dzong Una.

Reklama

Spośród obecnie rządzących przywódców przypadków by władza prezydencka bezpośrednio po śmierci ojca przeszła w ręce syna, jest jeszcze kilka. Taka dynastyczna sztafeta miała miejsce w Syrii (Hafez al-Assad i Bashar al-Assad w 2000 r.), Demokratycznej Republice Konga (Laurent Desire Kabila i Joseph Kabila w 2001 r.), Azerbejdżanie (Gajdar Alijew i Ilham Alijew w 2003 r.) i Togo (Gnassingbe Eyadema i Faure Gnassingbe w 2005 r.). Z kolei na Kubie żyjący wciąż Fidel Castro przekazał władzę bratu Raulowi, zaś w Argentynie Nestora Kirchnera zastąpiła dwa lata temu jego żona Cristina Fernandez de Kirchner. I był to jedyny przypadek, by o takim przekazaniu władzy zdecydowali wyborcy.