Zdaniem profesora władze Izraela będą chciały ugrać i zdobyć jak najwięcej do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Od wyniku tych wyborów wiele zależy, ale w ocenie eksperta USA jednak traci na znaczeniu na Bliskim Wschodzie na rzecz Chin.

PAP: Mija rok od ataku Hamasu na Izrael, co wywołało kolejny w tym regionie konflikt zbrojny, który systematycznie eskaluje. Czy Izrael stać na dalsze prowadzenie tej wojny? Jaki jest jego cel?

Reklama

Prof. Münnich: Izrael walczy o małe cele w bezpośrednim sąsiedztwie, to znaczy o zlikwidowanie Hamasu w Strefie Gazy razem z całą Strefą, o to, by już nikt nie pamiętał o Palestyńczykach na Zachodnim Brzegu i obecnie o zbudowanie strefy buforowej w południowym Libanie.

Strefa Gazy, Brzeg Zachodni z punktu widzenia prawa międzynarodowego to tereny okupowane przez Izrael od 1967 r., ale Izrael rości sobie do nich prawo. Strefa Gazy jest praktycznie zniszczona - absolutna większość budynków jest uszkodzona lub zburzona, prawie cała ludność to uchodźcy wewnętrzni, a ponad 40 tys. Palestyńczyków zostało zabitych.

Natomiast na Zachodnim Brzegu jest wyraźna eskalacja konfliktu. Izrael przeprowadza ataki dronami, ataki lotnicze, czego do tej pory nie było. W tym rejonie jest teraz wśród Palestyńczyków znacznie więcej broni palnej niż kiedyś, co pokazuje, że Izrael nie był stanie zapobiec jej przemytowi. Ponadto aktywizują się tam osadnicy izraelscy, którzy są w istocie nielegalnymi osadnikami, bo zgodnie z prawem międzynarodowym na terenach okupowanych nie wolno zmieniać sytuacji demograficznej. Osadnicy ci atakują wioski palestyńskie, niszczą ujęcia wody, czy podpalają gaje oliwne, co powoduje poważne straty.

Powstaje pytanie: jak długo Izrael będzie w stanie utrzymywać to napięcie? Co prawda ma w tym doświadczenie, a przeciwnik to nie są regularne, dobrze uzbrojone, duże armie, ale jednak od roku prowadzi dość intensywne działania wojenne, które eskalują, co z ekonomicznego punktu widzenia jest bardzo obciążające. Bez wsparcia USA Izrael nie mógłby sobie na to pozwolić. Żydowska społeczność Izraela to jest do 7,5 mln osób, więc utrzymywania kilkusetysięcznej armii jest bardzo dużym obciążeniem dla tego państwa, a wskaźniki gospodarcze idą już wyraźnie w dół.

Reklama

Kluczowe jest to, kto wygra wybory w USA. Jeśli Donald Trump, znany ze swojej proizraelskiej narracji, to prawdopodobnie to wsparcie zostanie utrzymane. Jeśli wygra Kamala Harris, można się spodziewać, że to wsparcie będzie udzielane warunkowo i Izrael może stanąć przed dylematem, czy stać go ekonomicznie na prowadzenie takiej wojny dalej.

Ten konflikt się rozlewa na sąsiedni Liban, gdzie miał zginąć lider Hezbollahu Hasan Nasrallah, a także na Iran, gdzie zabito przywódcę palestyńskiego Hamasu Ismaila Hanijego. Jakie mogą być tego dalsze konsekwencje?

Próby likwidacji liderów organizacji terrorystycznych są z punktu widzenia Izraela najbardziej trafnym sposobem zwalczania tych organizacji i można by to uznać do pewnego stopnia za zrozumiałe, bo to w końcu organizacje terrorystyczne. Teraz jednak Izrael posunął się dalej i dokonał operacji lądowej, wejścia na tereny południowego Libanu. Ma to na celu zbudowanie strefy buforowej w południowym Libanie, tak, żeby Hezbollah nie był w stanie prowadzić ostrzału północnego Izraela. Strefa buforowa oznacza, że teren będzie wysiedlony, a wszystko co tam stoi, zostanie zniszczone, żeby była pewność, że pod żadnym budynkiem nie będzie jakiegoś np. tunelu ze składem broni. Na to jednak potrzeba czasu, a ten czas wykorzysta też Hezbollah, który będzie reagował i atakował, więc to może potrwać.

Wojnę w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu, w Libanie Izrael może prowadzić samodzielnie. Natomiast zupełnie inna sytuacja jest w przypadku Iranu. Nie wyobrażanym sobie, żeby Izrael podjął poważną akcję przeciwko Iranowi, bez wsparcia amerykańskiego, a tym bardziej wbrew Stanom Zjednoczonym.

Iran wstrzymywał się z odpowiedzią na zabójstwo w Teheranie Haniji, w sytuacji, gdy Amerykanie sygnalizowali, że jest blisko porozumienia Izrael-Hamas o zwieszeniu broni w Strefie Gazy. To się nie spełniło i kiedy Izrael wszedł do Libanu, odpowiedź Iranu nastąpiła natychmiast - ostrzałem rakietowym, co spotkało się z pozytywnymi reakcjami na Bliskim Wschodzie. Izrael nie może tego pozostawić bez odpowiedzi, zaatakuje jakoś Iran, ale ma z tym problem.

Nie odpowie podobnym ostrzałem rakietowym, bo nie ma tylu rakiet dalekiego zasięgu, aby zniszczyć wiele celów na dużo większym terytorium Iranu. Może użyć swojego lotnictwa do ataku na Iran, ale ryzykuje duże straty pilotów i ostrzał samolotów, które z powodu dużej odległości do Iranu musiałby długo być w powietrzu.

Pozostaje użycie broni atomowej, ale nikt nie zagwarantuje, że Iran nie ma broni atomowej. Jest oczywiste, że Iran prowadzi swój program atomowy, tylko nie wiadomo, na jakim on jest etapie. Jeśli Izrael uderzy bronią atomową, to musi się liczyć z podobną odpowiedzią Iranu. Ostatnio rakiety z Iranu doleciały do Izraela, a w praktyce wystarczą dwie, trzy takie rakiety z głowicą atomową, aby Izrael zniszczyć. Nie spodziewałbym się więc konfliktu z użyciem broni atomowej. Poza tym na arenie międzynarodowej Izrael byłby tym, który rozpoczyna wojnę atomową i trudno byłoby uratować polityczną twarz, a tym bardziej zyskać akceptację takich działań.

Dotychczasowe wysiłki Stanów Zjednoczonych na rzecz uspokojenia tej sytuacji nie dały rezultatów. Jaka jest rola USA w tym konflikcie?

Prof. Münnich: Stany Zjednoczone stoją w rozkroku - z jednej strony wzywają do łagodzenia konfliktu, z drugiej deklarują, że wspierają Izrael, co się wyklucza, bo wsparcie Izraela oznacza eskalację konfliktu. Amerykańska administracja – trzeba to powiedzieć wprost - ośmieszyła się, gdy zapowiadała kilkakrotnie bliskie już porozumienie Izraela z Hamasem, po czym okazało się, że tej umowy nie ma i to głównie z powodu postawy premiera Izraela Benjamina Netanjahu.

Z perspektywy władz Izraela sprawienie kłopotu prezydentowi USA Jo Bidenowi i Demokratom jest korzystne, bo Netanjahu liczy na zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich.

USA są bezradne także jeśli chodzi o stronę arabską konfliktu. Do tej pory miały bardzo silne wpływy przynajmniej w kilku państwach arabskich z Arabią Saudyjską na czele. Teraz widać wyraźnie, że te kraje Zatoki Perskiej orientują się wyraźnie na Chiny jako partnera, który zagwarantuje im bezpieczeństwo.

Arabia Saudyjska trzymała się blisko USA z obawy przed Iranem, z którym USA były skonfliktowane. Jednak Chiny są dla nich lepszym gwarantem pokoju, bo mają dobre relacje i z Iranem, i z Saudami, i to Chiny doprowadziły do nawiązania między nimi relacji dyplomatycznych.

Jeśli więc mamy do wyboru jednego partnera, który da nam broń, czy będzie nas bronił w razie wojny i drugiego partnera, który ma takie relacje, że nie dopuści do wojny, to ten wybór jest oczywisty. Na dodatek Saudowie eksportują więcej ropy do Chin niż do Stanów.

Ta słabnąca pozycja Stanów Zjednoczonych – dodajmy: na własne życzenie – wynika z wewnętrznej polityki amerykańskiej, z tego konfliktu Demokratów i Republikanów, i to niestety nie wróży dobrze pokojowi na Bliskim Wschodzie.

Czy można dziś już przewidzieć, czy ten konflikt przyniesie jakieś trwałe zmiany w sytuacji na Bliskim Wschodzie? Czy osłabi organizacje terrorystyczne?

Hamas jest bardzo osłabiony, nie jest w stanie prowadzić zmasowanych ataków rakietowych. Hezbollah jest osłabiony przez likwidację przywódców i częściowo sparaliżowany. Ten atak "pagerowy" (seria eksplozji pagerów członków Hezbollahu- PAP) to była bardzo skuteczna operacja sił izraelskich, precyzyjnie wycelowana w Hezbollah.

Ta wojna raczej nie zmieni istotnie sytuacji na Bliskim Wschodzie w tym sensie, że Iran jako główny wróg Izraela nie zostanie zniszczony. Turcja, czyli jeden z dużych graczy Bliskiego Wschodu - która bynajmniej nie jest wielkim przyjacielem Iranu – ewidentnie jest antyizraelska po przewodnictwem Recepa Tayypa Erdogana. Z Arabią Saudyjską - kolejnym poważnym graczem - mimo kilkukrotnych zapowiedzi dyplomacji amerykańskiej nie udało się doprowadzić do porozumienia z Izraelem.

Wiele zależy od tego, kto wygra wybory w Stanach i czy Izrael ewentualnie namówi USA do wspólnego ataku na Iran. W poprzedniej kadencji Trump nie dał się na to namówić, można mieć nadzieję, że - jeśli zostanie prezydentem - to i tym razem się nie zgodzi. Natomiast jeśli wygra Harris, to można się spodziewać nacisków na Izrael w celu wstrzymania tej eskalacji.

Premier Netanjahu ma teraz to "okienko" czasowe do wyborów w USA, które odbędą się w listopadzie. To znaczy ma miesiąc, w którym raczej na świecie nic się przełomowego nie stanie, i w tym czasie chce ugrać jak najwięcej, zdobyć jak najwięcej nie przejmując się opinią Stanów Zjednoczonych. Ten miesiąc będzie więc gorący, a co będzie potem, po wyborach w USA, to się dopiero okaże.